Wrocławska gastronomia rozwija się w naprawdę imponującym tempie. Od mody na burgery i kanapki, poprzez pizzę neapolitańskę, aż do... No właśnie - co będzie kolejnym hitem we Wrocławiu?    Po cichu liczę na kuchnię bliskowschodnią, co zwiastuje zapowiadane od dawna otwarcie Jaffa Bar & Market na Placu Solnym (podobno jeszcze w styczniu). 

Jednak nie ma co wybiegać w przyszłość, skoro w ciągu ostatnich kilka miesięcy we Wrocławiu otworzyło się tyle ciekawych restauracji. W dzisiejszym wpisie prezentuję moje ulubione + jedno miejsce, które nie jest świeżynką, ale dotarłam tam dopiero we wrześniu ubiegłego roku. Ciekawi? Zaczynamy!


Burgery

Burgery z Pasibusa ostatnio trochę mi się przejadły, więc zaczęłam szukać nowego faworyta. I tak, w Magnolii, otworzył się koncept zwycięzcy 6. edycji Masterchefa - Mateusza Zielonki. Burgery z Surfera to zdecydowanie nowa jakość tego prostego dania! Malutki minus za nierówny poziom (np. raz zbyt spieczone frytki, a ja naprawdę lubię "spieki").



Wege



Jak szybko Falla podbiła moje serce Ręką Fatimy (na zdjęciu), czyli urzeczywistnieniem wegańskiego raju, tak szybko się zamknęła. Podobno tymczasowo - "w trosce o dobro FALLI i jakość serwowanych (...) dań i komfort gości". Mam nadzieję, że szybko uporają się z problemami, bo już tęsknię!


Najlepsze wege hot dogi!!! Mówię to ja - osoba za klasycznymi hot dogami nieprzepadająca. Do tego niezłe burgery (szczególnie burger miesiąca zawsze zachęca ciekawym składem), bardzo przystępne ceny i przyjemny lokal. 

Mają już dwie knajpki we Wrocławiu (pl. Dominikański i Arkady) i kilka w całej Polsce (nawet w mojej rodzinnej Częstochowie), ale jakość jedzenia jest zupełnie nie sieciówkowa. Pyszne zupy, ciekawe michy czy sałatki i moje ulubione wege burgery. Lepsze od tych mięsnych, przyrzekam!


Na słodko

5. Black Point Cafe - Sądowa

Drugi lokal Black Point Cafe, znanego z mocno foodpornowych szejków, otwierał się przy ul. Sądowej dosyć długo. Ale warto było czekać: wnętrze urządzone jest w stylu "Alicji w krainie czarów" (poczujecie się jak w bajce), a słodkości są nie tylko fotogeniczne, ale zwyczajnie pyszne. 


Na randkę

Mój faworyt minionego roku. Sekretna lokalizacja, jedzenie na ponadprzeciętnym poziomie, zmieniające się menu i wystrój, który kupił mnie w stu procentach. Jeżeli szukacie czegoś niebanalnego we wrocławskiej gastronomii, to Nafta nie zawiedzie.


Idealne miejsce na wyjątkową randkę, szczególnie latem. Restauracja zaaranżowana jest w miejscu po starym warsztacie samochodowym i możecie się w niej poczuć zarówno elegancko (w środku), jak i w sielankowym ogródku u babci. Do dań w Warsztacie używają swoich, wyhodowanych w szklarni i ogrodzie, warzyw i owoców. To chyba kwintesencja idei slow food, prawda?



To miejsce znacznie mniej eleganckie od Nafty i Warsztatu, ale cechujące się przyjemnym, swobodnym klimatem i smacznym jedzeniem. Znajdziecie tam pizzę, makarony, burgery, sałatki, a także bio wypieki (na słodki i słono), bo W Trójkącie to też bio piekarnia. Jest w tym miejscu coś takiego, że chce się tam wracać. Szczególnie, że znajduje się w lokalizacji, która nie szczyci się zbyt wieloma propozycjami kulinarnymi. 


Na pizzę

Bardzo poważny gracz na wrocławskim rynku pizzy neapolitańskiej! Pizza jest świetna (to ciasto i sos pomidorowy!), a cały lokal urządzono w stylu włoskiej tawerny, więc jeżeli tęsknicie za toskańskim słońcem i atmosferą, to Oliwa i Ogień będzie dobrym wyborem.



W AleBosco nie serwują może pizzy w stylu neapolitańskim, ale to nic straconego. Ich pizza na cieniutkim cieście jest bardzo smaczna, a do tego w knajpie panuje przyjemna, luźna atmosfera, podkręcona przez rzemieślnicze piwko i industrialny wystrój.



***

Po więcej pysznego jedzenia we Wrocławiu odsyłam Was do tych postów:

http://karkapisarka.blogspot.com/2016/11/wrocaw-od-kuchni.html

http://karkapisarka.blogspot.com/2018/07/paris-vibes-sniadanie-we-wrocawiu.html

http://karkapisarka.blogspot.com/2017/03/ulicozercy.html









10 wrocławskich gastro-odkryć

by on 17:36
Wrocławska gastronomia rozwija się w naprawdę imponującym tempie. Od mody na burgery i kanapki, poprzez pizzę neapolitańskę, aż do......

Za ten wpis zabierałam się już od początku stycznia, ale po drodze sporo się działo i temat wciąż mi gdzieś umykał. Cieszę się, że chociaż zdążę przed lutym, bo pewnie wtedy mało kogo będzie interesowało podsumowanie minionego roku i wkraczanie w nowy... ;)

W tym poście nie będę robiła klasycznego przeglądu tego, co mi się udało w 2018 i jak wielkie projekty mam na 2019 (prawdę mówiąc, na ten rok nie planuję wielu konkretów, ale o tym zaraz), za to chcę Wam pokazać od strony praktycznej pewien element długofalowego planowania. Jaki? Vision board w połączeniu z one little word. I już spieszę z wyjaśnieniami, co to tak właściwie jest.

Vision board to kreatywna, graficzna mapa marzeń, wizji, celów na dany rok. Wspominałam już o niej we wpisie o najlepszych narzędziach do planowania i organizacji czasu (klik). Ja tworzę ją drugi rok z rzędu w formie prostego kolażu zdjęć. Zawieszam ją w widocznym miejscu (najlepiej w okolicy biurka), żeby codziennie przypominała mi o istotnych rzeczach. 

W tym roku do vision board dołączyłam jeszcze one little word, czyli moje słówko na ten rok. Twórcą idei one little word jest Ali Edwards i ma ono inspirować nas do realizowania planów i działania. Takie wybrane już słówko, można po prostu zachować dla siebie albo właśnie dołączyć do vision board, zamówić z nim kubek czy ustawić na tapecie w telefonie. 

I o ile jestem zwolenniczką pragmatycznego podejścia do planowania, tak te dwa kreatywne, graficzne elementy, nastrajają mnie bardzo pozytywnie na nowe wyzwania. I obrazują to, co wcześniej sobie szczegółowo rozpisałam. Bo miejmy jasność - vision board i one little word to dla mnie tylko dodatki do solidnej analizy minionego roku i wyznaczania sobie celów na następny. 


Zobaczcie teraz, jak moje vision boardy wyglądają w praktyce!


Mój rok 2018




Pokazując Wam moją zeszłoroczną vision board, chcę krótko omówić i zobrazować jaki był dla mnie ten 2018 r. Zaczynając od lewego zdjęcia u góry:


- zdjęcie z kawą i notatkami: w 2018 r. chciałam rozwinąć bloga, więcej pisać i ostro wziąć się za magisterkę. Czy się udało? Na blogu opublikowałam 37 wpisów, co z jednej strony sprawia, że jestem dumna, a z drugiej daleko temu do mojej wymarzonej średniej: 8 postów miesięcznie. 

Za to na pewno jestem zadowolona ze stopniowego rozwijania Instagrama, z jakości wpisów i prawie 50 stron magisterki, którą pisze mi się wyjątkowo przyjemnie.


- zdjęcie z kampera z pięknym widokiem: podróże to moje coroczne marzenie, które w tym roku realizowałam głównie w Polsce. W wakacje odwiedziłam Trójmiasto, Bieszczady, Mazury i Toruń, a poza tym byłam w Wiedniu, Budapeszcie, Brnie, Amsterdamie, Maastricht, Szczecinie i Zakopanem. Wszystkie wycieczki były wyjątkowe i zapewniły masę wspomnień, co zresztą w większości mogliście śledzić na blogu (tutaj link do mojej zakładki "podróże").


- zdjęcie zimowej ulicy: uwielbiam świąteczny, zimowy klimat, dlatego chciałam, żeby towarzyszył mi też w takiej formie. W rzeczywistości winter wonderland odnalazłam w lutym w Zakopanem, a z kolej w grudniu, oglądałam dużo świątecznych filmów, piekłam pierniki, wybierałam prezenty i odwiedziłam świąteczne jarmarki w Brnie czy Budapeszcie. To był magiczny czas.


- "Pocałunek" Klimta: bardzo chciałam zobaczyć ten obraz na żywo i udało się w maju, kiedy wyskoczyliśmy pomajówkowo do Wiednia. 


- zdjęcie z Hermioną: miało mnie zmotywować do solidnej nauki, a... wyszło trochę jak zwykle. Uczyłam się wystarczająco, żeby bez problemu zdać, ale wciąż nie był to poziom na stypendium. Za to praca nad wspominaną magisterką bardzo mnie cieszy i już mam ochotę siąść do dwóch ostatnich rozdziałów (dziwne, wiem!).


- Namaste all damn day: jako hasło przewodnie mojej vision board i przypomnienie o codziennej jodze. Czy była codzienna? Może niekoniecznie, ale i tak towarzyszyła mi naprawdę często. Połowiczny sukces.


- Netflix & chill: przypominajka o odpoczynku w tym zabieganym świecie :)


- zdjęcie Holly ze "Śniadania u Tiffaniego": Audrey Hepburn jest jedną z moich ukochanych aktorek i bardzo podziwiam jej styl i klasę. Chciałam się trochę nim zainspirować. I chyba trafiłam z tym zdjęciem w dziesiątkę, bo rok po tworzeniu tej vision board - w zeszłą sobotę - zorganizowałam przebieraną imprezę urodzinową o tematyce filmowej. I tak, zgadliście! Przebrałam się właśnie za Holly, co możecie zobaczyć na zdjęciach:








Plany na 2019




Tegoroczna vision board jest uboższa od poprzedniej i jest to związane także z moim słówkiem roku, które się na niej znalazło - CHANGE. Rok 2019 będzie dla mnie właśnie rokiem zmian i nowości. Niedługo kończę studia, muszę zadecydować, co dalej chcę robić w życiu, a dodatkowo czeka mnie niebawem (troszkę niespodziewana) przeprowadzka do Warszawy. Dlatego też, w tym roku chcę się skupić na czterech głównych obszarach i nie planować go od razu zbyt szczegółowo, bo zwyczajnie jeszcze nie wiem, w którą stronę to wszystko się potoczy.



Jakie są te obszary?

1) Podróże i czas spędzony wśród natury - w pierwszym półroczu, co prawda, nie zapowiada się dużo wyjazdów, ale wierzę, że w drugim to nadrobimy! Poza tym, podróże w tym przypadku oznaczają też dla mnie małe wycieczki, odkrywanie nowego miasta po przeprowadzce i właśnie wypady do miejsc z piękną przyrodą, bo w 2018 r. odkryłam, że takie chwile relaksują mnie najbardziej.


2) Pisanie, nowa praca, magisterka - najbardziej chciałabym połączyć pierwsze z drugim, ale czy to się uda? :) Na razie skupiam się na blogu, Typowro (świetny portal o Wrocławiu, którego od tego roku mam przyjemność być częścią <3) i pracy nad swoim warsztatem pisarskim. W podsumowaniu stycznia napiszę Wam, jak realizuję to ostatnie postanowienie.


3) Śluby - od zeszłego roku jestem certyfikowaną wedding plannerką i w tym sezonie szykuje mi się już kilka pierwszych ślubów. Jestem z tego powodu dumna i podekscytowana: to piękna branża, która może i jest wymagająca czy momentami nieprzewidywalna, ale też bardzo wzruszająca. 


4) Joga, dbanie o siebie - w 2019 r. chcę ćwiczyć więcej jogi (na razie idzie super: od 1 stycznia codziennie robię wyzwanie z Adriene. Tutaj macie linka, żeby dołączyć: https://www.youtube.com/watch?v=Ok2N3NuXMo0&list=PLui6Eyny-UzzkcCfrpXcgUS0wfEGA), nauczyć się jakiejś fancy pozycji (jak ta ze zdjęcia), a przy tym niech to idzie w parze ze zdrowszym odżywaniem. W każdym razie tak byłoby idealnie. 



***

Wyszedł przedługi wpis, ale bardzo się cieszę, że mogłam się tym wszystkim z Wami podzielić.  Dajcie znać, jak Wy rozprawiacie się z początkiem roku (mam nadzieję, że nie sztampowymi postanowieniami!) i pochwalcie swoimi dokonaniami z poprzedniego. Chętnie poczytam!




Dzisiejszy, drugi już wpis z Budapesztu (tutaj pierwszy), jest zdecydowanie bardziej osobisty. Chciałam stworzyć taką małą relację z dużą ilością zdjęć, pisaną na luźno i od serca. Tak, żebyście zobaczyli to miasto moimi oczami. Zatem zaczynajmy!



Dlaczego w ogóle zdecydowałam się na to miasto? 

Po pierwsze, szukaliśmy z chłopakiem jakiegoś ciekawego, ale nie bardzo drogiego miejsca, do którego spokojnie w ciągu kilku godzin dojedzie się samochodem. A po drugie, kiedy dwa lata temu pakowałam walizki do Paryża, tata zapytał mnie: "Czemu nie Budapeszt? Paryż jest taki banalny!". I chociaż paryski klimat uwielbiam, to jednak od tamtego czasu ten Budapeszt zawsze chodził mi po głowie. Zapadła więc szybka decyzja - to tam spędzimy Sylwestra 2018.


Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad i spacer w Bratysławie, która, mimo, że wydała się całkiem urocza, to jednak odsłoniła też przed nami swoje drugie, postkomunistyczne wcielenie, co było widać chociażby w architekturze. Gdy więc po tym przystanku wjechaliśmy do Budapesztu, jedną z moich pierwszych myśli było "Jak tu jest pięknie!". Nie żadne "Jak tu pięknie, ale...", tylko po prostu pięknie.


I w zasadzie przez cały, czterodniowy pobyt, tylko utwierdzałam się w tym przekonaniu. Nieważne, czy to w królewskiej Budzie czy w Peście (Budapeszt powstał w wyniku połączenia dwóch miast o takich właśnie nazwach - wiedzieliście?). Architektura wszędzie zachwycała - imponujący Parlament (o każdej porze dnia, w nocy, widziany z bliska, z oddali, w środku - po prostu majstersztyk!), Baszta Rybacka ze swoim średniowiecznym klimatem, zdobny dach kościołu św. Macieja, przypominający mi rosyjską architekturę, hotel i termy Gellerta, termy Szechenyi, pełna zachwycającego (!) przepychu Bazylika św. Stefana (to połączenie złota z bordowym jest takie... classy)... I wiele, wiele innych. 



Jeszcze trochę Parlamentu... 
Termy Gellerta z zewnątrz

Pomnik na szycie Góry Gellerta - ale to dla widoków warto było się wspinać

Dużo złota w Parlamencie 
Wspominany dach ;)
Poza podziwianiem architektury w Budapeszcie po prostu świetnie się bawiłam. Do najmilszych momentów zaliczyłaby na pewno długie wygrzewanie się w termach, gdzie z przyjaciółmi snuliśmy wielkie plany, wizytę w najsłynniejszym ruin barze - Szimpla Kert (jak już gdzieś tańczyć do rana, to tylko tam!), spacery, pobudkę o 6 rano, by nacieszyć się termami Gellerta bez tłumów wokół (tylko my i zajęcia zorganizowane dla emerytów, ooo tak :)), a później wczesne śniadanie w przemiłej kawiarni, niezliczone zdjęcia i zachwyty nad Parlamentem, lody w kształcie róż w Gelarto Rosa, pyszne bajgle i jeszcze świąteczny klimat



Pełen profesjonalizm w każdych warunkach ^^



W Budapeszcie na każdym kroku znajdowało się coś wartego uwagi. I pomimo czterech dni, nie mieliśmy nawet wystarczająco czasu, by wchodzić do każdego budynku, zachwycać się zgromadzoną w nich sztuką, wystawami. Dlatego też czuję, że to miasto ma mi jeszcze tak wiele do zaoferowania. I że można w nim zarówno balować, relaksować się, włóczyć, jak i poznawać historię, sztukę oraz architekturę. 



Hala Targowa - świetne miejsce, żeby zaopatrzyć się w pamiątki i lokalne przysmaki (jak np. langosze na słodko, które widzicie wyżej)
Meksykański klimat w Budapeszcie

Piwko w BrewDogu


Po co na pewno wrócę do Budapesztu?

- wyspa św. Małgorzaty wiosną/latem

- palmiarnia

- termy (mogłabym do nich latać co weekend ^^)

- ruin bary w lecie, z ogródkami i wakacyjną atmosferą

- Metropolian Erwin Szabo Library (w okresie poświątecznym była zamknięta)

- rejs Dunajem (taki na bogato - wieczorny z drinkami!)

- tradycyjne, artystyczne kawiarnie (tym razem odpuściłam je ze względów finansowych, ale następnym razem wydam ostatniego forinta, by tylko poczuć tę atmosferę węgierskiej bohemy)

- Terror Hanza (interaktywne muzeum obrazujące czasy komunizmu na Węgrzech)




Jak widzicie, Budapeszt będę polecała każdemu. Ze wszystkich powodów wymienionych powyżej, ale też ze względu na taki przyjemny, luźny klimat, którym cechują się niektóre miasta - wiecie, jesteście gdzieś pierwszy raz i po prostu macie takie niczym niepoparte jeszcze wrażenie, że w tym miejscu jest po prostu fajnie, a ludziom dobrze się żyje. Taki właśnie jest Budapeszt. 



Sylwester w Budapeszcie

by on 19:03
Dzisiejszy, drugi już wpis z Budapesztu ( tutaj pierwszy), jest zdecydowanie bardziej osobisty. Chciałam stworzyć taką małą relację ...


Budapeszt to miasto prawie kompletne. Ma piękną architekturę, dużo sztuki, tereny zielone, rzekę, pagórki, termy, zamki, artystyczne kawiarnie, ruin bary i mroczną historię. Po przeczytaniu przewodnika możecie jednak poczuć się tym odrobinę przytłoczeni. W tym momencie wkraczam ja, cała na biało, z listą 15 najlepszych rzeczy do zrobienia w Budapeszcie! Ten "program" spokojnie zrealizujecie w trzy intensywne albo cztery spokojniejsze dni. Miłego wycieczkowania <3


CO MUSICIE ZROBIĆ W BUDAPESZCIE?

#1 Wygrzać się w termach


Termy to, obok budynku Parlamentu, jeden z najsłynniejszych symboli Budapesztu. Nic dziwnego - dzięki swojemu unikatowemu położeniu, miasto "dostaje" 70 mln litrów cieplutkiej wody dziennie! Zarówno turyści, jak i mieszkańcy, uwielbiają się tam relaksować, co ma nie tylko wymiar zdrowotny (wody termalne pomagają m.in. na choroby żołądka, nerek czy kręgosłupa), ale też towarzyski. 

Jednak popularność term ma swoje minusy - jeżeli szukacie bardziej intymnej atmosfery, polecam wybranie się ok. 6 czy 7 rano, czyli tuż po otwarciu. Warto wstać o nieludzkiej porze, by podziwiać  przepiękne termy w hotelu Gellerta, które widzicie na zdjęciu, bez dzikich tłumów wokół. 

Niestety, licznego towarzystwa nie uniknęliśmy z kolej w najpopularniejszym kompleksie Szechenyi, co jednak wynagrodziła dłuuuga kąpiel w parującej wodzie w zewnętrznym basenie, przy 6 stopniach na dworze! Niezwykłe przeżycie i świetny relaks po zwiedzaniu. 



#2 Podziwiać panoramę miasta ze Wzgórza Gellerta




Budapeszt cechuje pagórkowate położenie, więc z wielu punktów w mieście możecie podziwiać jego panoramę, która jest naprawdę warta uwiecznienia. Jednym z nich jest właśnie Góra Gellerta, na której szczycie, poza świetnym widokiem, znajdziecie też Cytadelę oraz Pomnik Wolności

Co więcej, kiedyś mieszkańcy wierzyli, że na górze zbiera się sabat czarownic, więc jeżeli jesteście fanami serialu "Chilling adventures of Sabrina" albo po prostu mrocznych klimatów, to może być to dla Was dodatkowy smaczek ;) 


#3 Pójść na imprezę do ruin baru


Ruin bary to kolejny punkt obowiązkowy dla wszystkich, którzy pragną poczuć prawdziwy klimat miasta. Są to bary zlokalizowane w żydowskiej dzielnicy, stworzone w starych, zaniedbanych kamienicach, z bardzo charakterystycznym wystrojem i atmosferą. 

Najpopularniejszy to "Szimpla Kert" i chyba jeszcze nigdy nie byłam w tak oryginalnym klubie! Wystrój jest dosłownie odjazdowy (ktoś jeszcze używa tego słowa?), a do tego lokal jest naprawdę spory, więc spokojnie możecie sobie zarezerwować pół godziny na odkrycie wszystkich interesujących zakątków. 

Poza tym ruin bary oznaczają także dużo wydarzeń kulturalnych, lokalnych inicjatyw, dobrego alkoholu i zabawy do rana - czy potrzebujecie lepszej rekomendacji?!



#4 Zobaczyć jeden z symboli Budapesztu - Plac Bohaterów


Do tego placu poprowadzą Was w pierwszych godzinach pobytu wszystkie przewodniki, więc na pewno go nie przegapicie. Ale, poza tym, że zawarto na nim kawał historii Węgier, więc warto się mu przyjrzeć, polecam Wam wybrać się na leniwy spacer po pięknej okolicy, czyli Parku Miejskim



#5 Przespacerować się po wzgórzu zamkowym



Ta królewska część miasta zrobi na Was na pewno ogromne wrażenie - niezwykłą architekturą, starodawnym klimatem, wszechobecną sztuką. Spacer po Wzgórzu Zamkowym był jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam w Budapeszcie i już wtedy wiedziałam, że to miasto mnie kupiło!

Dla chętnych: przejazd kolejką Siklo - chociaż tę atrakcję zobaczycie na co drugim zdjęciu z Budapesztu, to na mnie nie zrobiła dużego wrażenia. Tak to czasem bywa z konfrontacją Instagrama z rzeczywistością ;)


#6 Zobaczyć Bibliotekę Ervina Szabo 

Punkt, którego nie udało mi się zrealizować, ale jeżeli tylko jesteście miłośnikami książek, bibliotek i pięknej architektury, to nie popełnijcie tego błędu! Na zdjęciach wnętrze biblioteki wygląda obłędnie, a do tego miejsce z dużą ilością książek zawsze skrywa w sobie jakąś tajemniczą, magiczną atmosferę, prawda?

#7 Spróbować lokalnych przysmaków


Byle nie na świątecznym jarmarku jak my, gdzie zapłaciliśmy horrendalną cenę za odgrzewanego w mikrofali langosza! Znacznie lepiej będzie pójść do tradycyjnej, węgierskiej restauracji z dobrymi opiniami i zamówić np. gulasz, zupę rybną czy chicken paprikash, a na jarmarku ograniczyć się do słodkiego kołacza (wiecie, że można tam nawet kupić maszynę do robienia kołaczy?! Nie powiem, że tego nie rozważaliśmy...)

Po mniej tradycyjne i zobowiązujące jedzenie możecie z kolej wpaść do "Budapest Bagel" czy sieciówki "hummus bar". 


#8 Kupić pamiątki w Hali Targowej


W Hali Targowej znajdziecie lokalne specjały i pamiątki. Jest tam pełno wędzonej papryki, czekolady czy salami, więc wszystkiego, co warto przywieźć z węgierskiej wycieczki dla siebie i bliskich.


#9 Zjeść najładniejsze lody świata w "Gelarto Rosa"



Ostatnio, robiąc porządki w moim wirtualnym świecie (do czego skłoniło mnie to wideo), odkryłam, że Gelarto Rosa lubię na Facebooku już od 2014 roku! Kolorowe lody w kształcie róż to coś, co spodoba się wszystkim miłośnikom ładnych rzeczy i fanom oryginalnego jedzenia. Na szczęście smak nie pozostaje w tyle, bo lody smakują po prostu cudownie.

#10 Wypić filiżankę kawy w którejś z tradycyjnych kawiarni 


Skoro jesteśmy przy tematyce deserowej, to czas na kawę. Na początku XIX w. Budapeszt był miastem kawiarni - szykownych, goszczących wielu artystów lokali, było wtedy w mieście około 500. Później większość z nich zostało zniszczonych w czasie wojny, a następnie przez komunistyczną władzę, ale od niedawna tradycyjne kawiarnie są odrestaurowywane i otwierane na nowo.

By cofnąć się w czasie i poczuć atmosferę węgierskiej bohemy, musicie wybrać się np. do New York Cafe, Ruszwurum (najstarsza w mieście!), Central Cafe (uchodząca za najładniejszą kawiarnię na świecie) albo Alexander Cafe



#11 Wsiąść w christmas tram, odwiedzić któryś ze świątecznych jarmarków albo pójść na łyżwy 




Zima w Budapeszcie nie jest taka straszna! Grzane wino na jarmarku, gorący kołacz w dłoni, spacer przystrojonymi ulicami albo przejażdżka świątecznym tramwajem i już poczujecie się jak bohaterowie świątecznych filmów (no, jeszcze "tylko" musicie znaleźć miłość swoje życia za sprawą niesamowitego zbiegu okoliczności, ale tak to wszystko się zgadza ;)).

Gdy jesteście z kolej fanami bardziej aktywnych rozrywek, to dobrym pomysłem będzie pojeżdżenie na łyżwach np. w Parku Miejskim. 


#12 Podziwiać wnętrze Bazyliki św. Stefana


Jeden z najładniejszych budynków sakralnych, jakie widziałam. "Złote, ale skromne" - dosłownie takie odczucia miałam we wnętrzu Bazyliki, bo zazwyczaj takie mocno dekoracyjne wykończenie kościołów mnie trochę przytłacza, a tutaj połączenie złota z kolorem bordowym okazało się po prostu idealne i nieprzesadzone. Do tego samo wejście do środka jest za darmo, a za opłatą możecie wjechać na wieżę i podziwiać miasto z góry. 



#13 Poczuć powiew mrocznej historii Budapesztu




Wiek dwudziesty nie oszczędził węgierskiego społeczeństwa. Zniszczenie stolicy w czasie II wojny światowej, prześladowania Żydów, krwawe powstanie węgierskie w 1956 r. i totalitarne rządy komunistów sprawiły, że w Budapeszcie nietrudno natknąć się na miejsca o tym przypominające. 

Na zdjęciach widzicie skłaniającą do refleksji rzeźbę "Shoes on the Danube Bank" - upamiętnia ona zamordowanych przez nazistów w latach 1944-1945 żydowskich mieszkańców Budapesztu. Miejscem skupiającym się z kolej na komunistycznej władzy i wydarzeniach z roku 1956, jest Terror Haza (Dom Terroru), czyli interaktywne muzeum. 


#14 Zobaczyć, gdzie obradują węgierscy posłowie



Dla takiego miejsca pracy mogłabym zaprzedać duszę diabłu i zostać politykiem! ;) Węgierski Parlament jest przepiękny zarówno z zewnątrz, jak i w środku, a 45 minutowe zwiedzanie z przewodnikiem pozwoli Wam lepiej zrozumieć historię nie tylko tego budynku, ale i dzieje całych Węgier. 


#15 ... i zrobić setki zdjęć Parlamentowi 




Z frontu, z boku, w środku, w zbliżeniu, z sąsiedniego brzegu rzeki, z Góry Gellerta, z Baszty Rybackiej, w dzień, w nocy... Ten budynek wygląda świetnie z absolutnie każdej perspektywy. Jego symetria, prostota kolorystyczna, a zarazem rozmach architektoniczny, są ponadczasowe i nic dziwnego, że jest na piątym miejscu najchętniej odwiedzanych budowli w Europie. 






BUDAPESZT TO DO LIST

by on 20:27
Budapeszt to miasto prawie kompletne . Ma piękną architekturę, dużo sztuki, tereny zielone, rzekę, pagórki, termy, zamki, artystyczne k...