Pewnie wielu z Was ma swoje pasje i zainteresowania, które niekoniecznie są związane z Waszą etatową pracą i chcielibyście je rozwijać popołudniami i wieczorami. Albo rozkręcać wtedy swoją własną działalność czy uczyć się języków i robić internetowe kursy po powrocie z uczelni. 

Plany są, ale kiedy wracacie do domu, pojawia się problem - jesteście zbyt zmęczeni i zdemotywowani, by cokolwiek zrobić. Do tego piętrzą Wam się inne obowiązki domowe i zwyczajnie nie widzicie szans, by zrobić to, co sobie wymarzyliście... 

Jeżeli też to znacie, przygotowałam dla Was kilka pomocnych podpowiedzi, które sprawią, że zaczniecie realizować swoje plany (te nie tylko związane z etatową pracą). To małe rzeczy, ale gwarantuję, że ich wdrożenie zmieni wiele!


Co wobec tego może okazać się pomocne, by zmotywować się do działania po powrocie do domu?


- Gotowa lista zadań

Aby po powrocie z pracy czy uczelni zacząć robić od razu coś produktywnego, warto przygotować sobie szczegółowy plan już dzień wcześniej. Samo zrobienie listy to do niby nie zajmuje wiele czasu, ale kiedy wracacie zmęczeni i nie wiecie nawet, za co się zabrać, całkiem prawdopodobne, że nie zabierzecie się za nic. A gdy przygotujecie konkretny plan wcześniej, po powrocie będzie czekała na Was gotowa lista, którą będziecie mogli zacząć od razu realizować. 

Poza tym, o magii list to do pisałam już w obszernym poście dotyczącym sprawdzonych narzędzi do planowania i organizacji czasu - klik. Z reakcji wnioskuję, że bardzo Wam się spodobał :)


- Zaplanowanie odpoczynku - czyli po prostu bycie dla siebie dobrym!

Gdy wyznaczamy sobie listę zadań i narzucamy na siebie kolejne obowiązki i deadliny, warto też pomyśleć o odpoczynku. Zaplanujcie sobie chwilę dla siebie w przerwie od pracy albo późniejszym wieczorem. To może być kilka stron książki, obejrzenie filmu, spacer - wszystko zależy od Was. Ale pamiętajcie o tym, bo odpoczynek jest ważny dla naszego ciała i głowy. Bez niego ciężko będzie dłużej utrzymać motywacje. A o ile przyjemniej się pracuje, wiedząc, że np. o 21 siadacie z chłopakiem do wspólnego oglądania ulubionego serialu. Mnie to bardzo motywuje!



- Joga!

Mimo, że możecie czuć się na tyle padnięci po całym dniu, że wizja ćwiczeń fizycznych tylko mocniej przyciąga Was do kanapy, warto na te kilka minut wskoczyć na matę i zobaczyć, jak wraca Wasza energia i lepsze samopoczucie. Taka już ta "magiczna" właściwość jogi :) 

Adriene, którą zawsze Wam polecam (i nie przestanę!), ma kilka filmików, które są wręcz dedykowane na takie okazje, np. Yoga for brain power, Energy Practise czy Yoga for focus & productivity

Być może w Waszym przypadku energii doda Wam też inna aktywność fizyczna - ja, niestety, po bardziej intensywnym wysiłku typu trening siłowy albo kardio, czuję się co prawda dobrze, ale jednak zmęczenie jest ogromne. 


- Prysznic

Kolejna czynność, którą doda Wam energii i sprawi, że poczujecie się bardziej komfortowo po całym dniu.


- JEDEN odcinek serialu

Czasem jednak jesteście tak wykończeni, że nie wyobrażacie sobie choć chwilę nie poleżeć na kanapie. I to jest okej, pod warunkiem, że kiedyś z niej wstaniecie! Proponuję moją "metodę jednego odcinka serialu" - zdarza się, że po powrocie z uczelni puszczam sobie jeden odcinek, żeby troszkę oczyścić głowę i sprawić sobie przyjemność, a potem siadam do tego, co mam zrobić. 

Ważne jednak, żeby to był ten JEDEN odcinek, a nie obejrzenie ich pięciu z rzędu. A przecież niektóre seriale taaaaak wciągają! Dlatego próbujecie tej metody na własną odpowiedzialność :)


- Dobra kawa/herbata albo drzemka latte

Zrobienie sobie pysznego picia to też zdecydowanie dobry sposób, by uczynić czas obowiązków i skupienia trochę przyjemniejszym. Do tego kawa pobudza, więc może pomóc nam zwalczyć fizyczne zmęczenie i senność.

Alternatywną opcją jest "drzemka latte" - słyszeliście o niej? Ja znam tę metodę przede wszystkim ze świetnej książki M. Breusa "Potęga kiedy", którą kiedyś opisałam nawet na blogu - kilk. W skrócie: chodzi o to, żeby w sytuacji dużego zmęczenia wypić kubek kawy (byle nie za mocnej) i uciąć sobie krótką drzemkę - około 20 minut. Po takim czasie kofeina powinna zacząć już na nas działać, a my powinniśmy choć częściowo zaspokoić drzemką potrzebę snu. Dlatego jeżeli lubicie drzemać, koniecznie spróbujcie tej metody!




***

To tyle z moich sposobów, by bez wielkich bólów zabrać się po powrocie do domu za produktywne rzeczy - liczę, że w komentarzach się odwdzięczycie i zdradzicie mi też swoje metody :)











Niepostrzeżenie do Polski wkradł się chłód, zimno zawiewające po kostkach i krótkie, szaro-bure dni. Nie jest to powód do wielkiej euforii, ale oznacza to także, że zbliża się grudzień, czyli oficjalny start przedświątecznej gorączki! 

Co zrobić, by w tym roku grudzień przyjąć na spokojnie, ciesząc się świąteczną atmosferą, a nie stresować się prezentami? Odpowiedź jest prosta: przeczytać ten post i szczegółowo zaplanować kupowanie tegorocznych prezentów. Uwierzcie mi - jak w każdym przypadku, tak i tu planowanie sprawdza się w stu procentach!

Na koniec tego wpisu mam też dla Was mały bonus: mini-prezentownik, czyli pięć propozycji prezentów (z linkami do sklepów). Dlaczego tylko tyle? Nie jestem wielką fanką ogromnych prezentowników, bo chociaż dobrze się klikają i oglądają, to wychodzę z założenia, że dużo bardziej pomogą Wam rady, jak skutecznie zaplanować to całe prezentowanie, a nie milionowa lista przykładowych rzeczy.



Podstawa, czyli tabelka prezentowa 

Żeby nie popłynąć finansowo w tym świątecznym okresie i wybrać przemyślane upominki, konieczne będzie stworzenie listy czy też tabelki. U góry tabeli zamieśćcie takie kategorie jak: OSOBA, POMYSŁ, PLANOWANA KWOTA, WYDANA KWOTA, a po lewej stronie wypiszcie wszystkich tych, których zamierzacie obdarować. 

To prosta czynność, która pozwoli Wam zaplanować budżet, przemyśleć dobrze wszystkie pomysły i o nikim nie zapomnieć. W kwestii budżetu dobrze jest ustalić sobie maksymalną pulę, którą przeznaczymy całościowo na świąteczne prezenty i następnie podzielić ją dowolnie między osobami - dzięki temu wydana finalnie kwota nie powinnna być dla nas zaskoczeniem, a prezenty dostosujemy cenowo do tego, na co możemy sobie pozwolić. 

Taką tabelkę najlepiej stworzyć już w październiku lub listopadzie z kilku powodów:

  • w grudniu sklepy są zapełnione ludźmi, poczta i kurierzy stają się niewydolni, a sklepowy asortyment szybko się wyprzedaje,
  • jak zawsze - niezostawienie rzeczy na ostatnią chwilę pozwoli uniknąć stresu i byle jakiego działania,
  • dając sobie więcej czasu na wymyślenie pomysłów, sprawiamy, że prezenty będą bardziej przemyślane, 
  • możemy podzielić dość duży wydatek, jakim jest kupowanie wielu prezentów świątecznych, na 2-3 miesiące (finalnie wydamy oczywiście tyle samo, ale comiesięczny budżet mniej to odczuje),
  • być może uda nam się skorzystać z jakichś promocji, o czym więcej za chwilę.

Prezentową tabelę możecie stworzyć po prostu na kartce papieru, w komputerze (wtedy od razu zamieszczajcie linki do konkretnych produktów - to wiele ułatwi!) albo na wydrukowanym wzorze.

Poniżej przykłady darmowych gift plannerów do druku - więcej znajdziecie np. na Pintereście :)






Promocje 

Gdy już zdecydujemy się, co chcemy danej osobie kupić, dobrze jest rozejrzeć się za nadchodzącymi promocjami. Nie jestem fanką rzucania się bezmyślnie na każdą przecenioną rzecz, ale w przypadku z góry zaplanowanych prezentów, korzystanie z promocji jest super! 

W okresie jesienno-zimowym warto więc zwrócić uwagę na mid-season sale (głównie w sieciówkach ubraniowych i wnętrzarskich), przedświąteczne oferty specjalne (to już bardziej w grudniu) i, oczywiście, Black Friday i Cyber Monday. Z pewnością o nich słyszeliście, więc tylko przypomnę daty:

  • Black Friday 2018: 23.11.2018 r. 
  • Cyber Monday 2018: 26.11.2018 r.


Jak widzicie, dzięki mądremu i wcześniejszemu zaplanowaniu prezentów może okazać się jeszcze, że coś przy tym zaoszczędzicie. A kto nie lubi wydawać mniej, prawda? :)

Mała uwaga: w miarę możliwości sprawdzajcie przed zakupem cenę przed obniżką - nieraz zdarzało się, że cena wcześniejsza była korzystniejsza od rzekomej promocji!



Pakowanie i małe dodatki

Opakowanie świątecznych prezentów to temat załatwiany najczęściej na ostatnią chwilę albo, co gorsza, wcale! Nic bardziej błędnego. To, jak wygląda z zewnątrz dany prezent, jest naszym pierwszym wrażeniem o nim. I mimo, że nie wszyscy docenią nasze estetyczne starania, to jestem zdania, że warto tej czynności poświęcić chwilę czasu.

Czemu poruszam ten temat przy planowaniu prezentów? A no dlatego, że do pakowania możemy przygotowywać się niepostrzeżenie dużo wcześniej. Zbierajmy torebki po wcześniejszych prezentach, zwracajmy uwagę na to, jak zapakowane przychodzą do nas internetowe paczki - może są wypełnione papierowymi wiórkami, dołączono do nich piękną kopertę czy kartkę? Jeżeli tak, warto takie drobiazgi gdzieś odkładać, a potem wykorzystać przy finalnym pakowaniu prezentów. 

Jeżeli chodzi już o samo pakowanie, to najbardziej podoba mi się brązowy papier owinięty czerwoną, subtelną wstążką - ale to wszystko kwestia gustu. Świetnie wyglądają też prezenty w pudełkach - z tym zastrzeżeniem, że dobrze jest tak zapakować prezent dla osoby, która to pudełko potem jakoś wykorzysta, a nie zaniesie na strych albo wyrzuci. W pudełku lepiej też będzie wyglądało kilka rzeczy - np. kilka mniejszych kosmetyków albo prezent główny i jakieś drobne dodatki czy słodycze.

Jeżeli natomiast jesteście mistrzami cukiernictwa, fajnie do prezentów dorzucić własnoręcznie upieczone ciasteczka (zapakowane np. w woreczek po biżuterii) - to przemiły gest, ale i jego trzeba wcześniej uwzględnić w przedświątecznych przygotowaniach.



*** 

A teraz czas na obiecany bonus - pięć prezentów, które sama z chęcią bym przygarnęła :)

Więcej prezentowych pomysłów wrzucałam w tamtym roku (kilk) - większość z nich jest już pewnie niedostępna, ale część spokojnie kupicie albo chociaż się zainspirujecie i sami znajdziecie podobny produkt. Zachęcam do zaglądania!



1. plecak idealny, dostępny we wszystkich kolorach tęczy i przeróżnych wymiarach (klik)
2. idealna pozycja dla fanów pieczenia (klik)
3. świąteczny, minimalistyczny lampion (klik)
4. piękny, rattanowy kosz - na ciepły kocyk albo gazety (kilk)
5. plakat z mapą miasta, w tym przypadku Wrocławia (kilk)









Nie będę ukrywała, że odkrywanie nowych miejsc wiąże się dla mnie w dużej mierze z odkrywaniem jedzenia. Chodzeniem na przysmaki, z których słynie dane miasto, przesiadywaniem w klimatycznych kawiarniach, śniadaniami w mieście i szukaniem nowych smaków. Tak też było w Szczecinie - pomimo krótkiego pobytu, udało mi się poznać kilka miejscowych pyszności (chociaż nie obyło się bez wpadki - polecana "Miejska" nie spełniła naszych oczekiwań :( ) i przekonać się, czym Szczecin może się wyróżnić.


Zwiedzaniową część relacji ze Szczecina znajdziecie tutaj: 


a teraz przedstawiam Wam moje cztery kulinarne powody, by odwiedzić Szczecin:



1. Śniadanie w "Spotkaniu"



W "Spotkaniu" jest trochę hipstersko, bardzo uroczo i przede wszystkim pysznie! Wystrój i klimat zachęcają do dłuższego przesiadywania z kawą albo jedną z licznych herbat. My zdecydowaliśmy się na trzy różne opcje śniadaniowe: szakszukę, gofry z jajkiem sadzonym i bekonem oraz moje tosty francuskie. Jeeeju, jakie to było dobre! Do tostów podany został świetny miód i konfitura, do tego dużo owoców - niebo w gębie. 
Po 12 w szczecińskim "Spotkaniu" zjecie także bardziej konkretne propozycje - np. w postaci przeróżnych wytrawnych gofrów (waflów).

Adres: al. Jana Pawła II 45/U1







2. Lokalny przysmak - pasztecik



Połączenia ciasta pączkowego i mięsa nie brzmi zbyt dobrze, prawda? A jednak Szczecin właśnie z takiego przysmaku słynie i, o dziwo, jest to całkiem niezłe! Przypomina z wyglądu krokieta i pasuje idealnie do barszczyku czerwonego. 
Te najlepsze, tradycyjne paszteciki, zjecie podobno przy al. Wojska Polskiego 46 w legendarnym barze "Pasztecik". My akurat trafiliśmy na niedziele, kiedy to bar był zamknięty i musieliśmy zadowolić się pasztecikiem dworcowym.


3. Najsłynniejsze w Polsce "Bajgle Króla Jana"



W każdych polecajkach dotyczących jedzenia w Szczecinie na pierwszy plan zawsze wysuwała się jedna pozycja: "Bajgle Króla Jana". Głupio wobec tego nie sprawdzić, o co tyle szumu. Lokal jest dość mały, przytulny i znajduje się w niewielkim, szczecińskim rynku (dość nieproporcjonalnym do wielkości całego miasta).
I jak? Bajgle tutaj faktycznie mają fantastyczne! Zamówiłam wersję z pastrami - Chrupiące pieczywo i idealne mięso to kompozycja, za którą już tęsknię.
Dołączam do grona fanów :)

Adres: Rynek Nowy 6







4. Obłędne lody - "Lody Marczak"



"Lody Marczak", działające od 1985 roku, wpisują się idealnie w trend naturalnych, przepysznych lodach o często niecodziennych połączeniach smakowych. Ja zakochałam się w ich orzechy arachidowym z czerwoną porzeczką - szczerze mówiąc, to nie pamiętam, kiedy jadłam aż tak dobre i ciekawe lody! Lodziarnia skradła serce także mojemu chłopakowi, bo aż musieliśmy się wracać dla niego po "dokładkę" :) I to pomimo deszczowej, jesiennej aury. Niech to będzie najlepsza rekomendacja!

Adres: ul. Rayskiego 25, Szczecin







Ostatnio sporo jeździmy z chłopakiem po Polsce. W wakacje Trójmiasto, Mazury, potem Toruń, Bieszczady, a niedawno dostaliśmy zaproszenie do Szczecina. Zupełnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po nim mieście - poza tym, że jest daleko i prawie nad morzem. No właśnie - prawie. Jako fanka morskiego bezkresu bardzo ubolewałam, że w Szczecinie, stolicy Pomorza, nie będę mogła przejść się bałtycką plażą i wsłuchać w szum fal.

Na szczęście szybko okazało się, że Szczecin, pomimo tej oczywistej wady, ma w zamian sporo do zaoferowania. Tylko trzeba dać mu szansę! 

W ogóle mam takie podejście, że zwiedzając Polskę, musimy uzbroić się w cierpliwość. Na wiele rzeczy przymknąć oko. Cieszyć się z ciekawego muralu, uroczej kawiarni, historii wyrytej w budynkach, na murach i pomnikach. A wtedy, w większości polskich miast jesteśmy w stanie odnaleźć coś wartego uwagi. 

I tak też jest ze Szczecinem, który, pomimo miejscami dziwnego klimatu i braku ładu architektonicznego (wielość stylów architektonicznych czasem może przytłoczyć), jest bardzo fajny! Duży, przestronny, z już nadmorskim klimatem, ale jeszcze nie tak dużym wiatrem, i perełkami architektonicznymi (Filharmonia, Urząd Miasta czy Muzeum Narodowe). 

Dlatego, jeżeli tylko macie wolniejszy weekend, wybierzcie się do Szczecina i koniecznie zrealizujcie poniższy plan:



WEEKEND W SZCZECINIE - CO WARTO ZOBACZYĆ?




1. JASNE BŁONIE + URZĄD MIASTA 


Najładniejsze miejsce na spacery. Długie, zielone błonie, z jednej strony zwieńczony pięknym, klasycznym budynkiem Urzędu Miasta (kto to widziałam mieć aż tak ładny Urząd Miasta?!), a z drugiej nieco mniej robiącym wrażeniem Amfiteatrem

Okolica jest naprawdę zachwycająca - jak okiem sięgnąć, to widać tylko pasy wypielęgnowanej zieleni, rzędy klonów i stoiska z kawą na wynos. 

Gdy pójdziemy w stronę Amifteatru, to zacznie się robić bardziej parkowo, a po prawej stronie odsłoni się przed nami widok na jeziorko i ciekawą instalację "Ogniste Ptaki". 








2. FILHARMONIA IM. MIECZYSŁAWA KARŁOWICZA



Nowoczesny budynek Filharmonii jest architektoniczną wizytówką Szczecina. Strzelista, biała konstrukcja duże większe wrażenie zrobiła jednak na mnie wewnątrz - ta ogromna, futurystyczna przestrzeń, wszechobecna biel i minimalizm w maksymalnym wydaniu - lubię to!





3. WAŁY CHROBREGO 



Wały to tarasy widokowe zlokalizowane nad Odrą, które, po pierwsze, dają świetny widok na rzekę i odległą stocznię, a po drugie, gromadzą kilka architektonicznych perełek. To Gmach Główny Muzeum Narodowego, Akademia Morska i Urząd Wojewódzki - wszystkie trzy różne, ale postawione obok siebie tworzą ciekawą i estetyczną całość. 

Spacerując po wałach warto zatrzymać się na jednym z tarasów widokowych i docenić urok tego miejsca - stworzonego z rozmachem, na dużej przestrzeni i po prostu po europejsku!








4. BAZYLIKA ŚW. JAKUBA



Gotycka bazylika jest kolejnym z architektonicznych znaków rozpoznawczych Szczecina. Mieści się na Starym Mieście i warto ją odwiedzić choćby ze względu na wieżę widokową - z naprawdę ładną panoramą Szczecina (choć ostrzegam, że w deszczowy dzień widok będzie średni - taras widokowy jest przeszklony, nie otwarty - co widać na powyższym zdjęciu...).






5. ZAMEK KSIĄŻĄT POMORSKICH



Zamek w centrum miasta? Czemu nie! Duży kompleks zamkowy skusi miłośników historii i renesansowej zabudowy. W Zamku odbywają się też często różne wydarzenia kulturalne i edukacyjne, dlatego sprawdźcie, czy akurat w terminie Waszej wizyty nie dzieje się coś ciekawego!

Tutaj link do oficjalnej strony Zamku, na której znajdziecie listę nadchodzących eventów: http://zamek.szczecin.pl


6. KINO PIONIER 



Jeżeli jesteście fanami kinematografii, koniecznie wybierzcie się na seans do "Pioniera"! Albo chociaż podejdźcie go tylko zobaczyć, bo to kawał historii nie tylko polskiego, ale i światowego kina: "Pionier" jest najstarszym działającym kinem na świecie. Aż od 1907 roku - robi wrażenie, prawda? 

Tutaj znajdziecie aktualny repertuarhttp://www.kino-pionier.com.pl/repertuar




Kilka alternatywnych bonusów:


- RYNEK - może wydać się dziwne, dlaczego rynek nie znalazł się w głównym zestawieniu, ale jak zobaczycie jego wielkość i skromność, to wszystko zrozumiecie. Jak na tak duże miasto Rynek jest naprawdę malutki i warto wpaść w te okolice raczej ze względu na przepyszne Bajgle Króla Jana, o czym więcej już niedługo w moim małym kulinarnym przewodniku po Szczecinie.






- MURAL NA POMORZANACH - ot, fajny mural w niespecjalnej okolicy.



- OGRÓD RÓŻANY "RÓŻANKA"  - niestety jesień nie jest najlepszą porą na podziwianie ogrodów różanych, dlatego znam to miejsce jedynie z Internetu, ale wiosną i latem na pewno jest tam przepięknie! 

- CMENTARZ CENTRALNY  -  największy cmentarz w Polsce i jeden z największych na świecie. Wieczorową porą bardzo klimatyczny. 



***


To tyle z moich zwiedzaniowych polecajek, chociaż mam świadomość, że w Szczecinie wciąż pozostało mi dużo do zobaczenia. I zjedzenia :)




Moja podróżnicza lista marzeń zawiera z pewnością większość miejsc na tym świecie, ale dziś zrobiłam sobie małe wyzwanie - wybrać trzy miejsca, które koniecznie muszę odwiedzić przed trzydziestką. Pierwotnie miało być przed 25-tką, ale szybko dotarło do mnie, że to już za rok... Czy to już ta słynna starość? :)

Wybór takich trzech miejsc nie jest wcale łatwy. Z jednej strony muszą być z efektem wow, skoro mają być tylko trzy, a z drugiej naprawdę chciałabym te podróżnicze plany zrealizować, dlatego trochę realizmu nie zaszkodzi.

Efekty mojego wyzwania przedstawiam poniżej - jest różnorodnie, czyli tak, jak lubię. Mam nadzieję, że uda mi się odwiedzić te miejsca wcześniej i wrócić do Was z kolejną taką listą jeszcze przed trzydziestką!




1. Nowy Jork, USA




Z wybraniem pierwszego miejsca nie miałam żadnych problemów. To MUSIAŁ być Nowy Jork. To miasto, które przez swoją nieustanną obecność w popkulturze, urosło w moich oczach do rangi miasta ze snów.

Kiedy o nim myślę, to słyszę Alicię Keys śpiewającą, że w Nowym Jorku marzenia się spełniają i wszystko jest możliwe. Widzę bohaterki "Seksu w wielki mieście" omawiające swoje miłosne rozterki w jednej z nowojorskich kawiarni oraz czwórkę przyjaciół z książki "Małe życie", przeżywających w Nowym Jorku wzloty i upadki. Czuję wielkość tego miasta, zieleń Central Parku i dyniową latte.

I przy tym wszystkim mam świadomość, że jest to wyidealizowany obraz miasta, które nie istnieje (więcej o tym popkulturowym fenomenie całych Stanów Zjednoczonych przeczytacie u W.Orlińskiego w książce "Ameryka nie istnieje" - uwielbiam ją). Ale nie przeszkadza mi to, bo czuję, że tak czy siak się w nim zakocham!




2. Hallstatt, Austria


Drugie miejsce to gmina w środkowej Austrii, która wygrywa położeniem i klimatem. Z jednej strony przepiękne jezioro Hallstattersee, z drugiej Alpy Salzburskie. Do tego znany ze wszystkich zdjęć z Hallstatt strzelisty kościół i atmosfera małego miasteczka (zapewne już teraz nieco nadszarpnięta przez licznych turystów), która na pewno podbije moje serce.

Hallstatt koniecznie chciałabym odwiedzić zimą, bo po prostu wygląda wtedy jak z tych wszystkich okołoświątecznych filmów, które oglądamy z gorącym kakałkiem i zapalonymi świeczkami.

Ciekawostka: Własne "Hallstatt" zbudowali sobie w 2012 r. Chińczycy, co, oczywiście, wywołało oburzenie Austriaków. Na ich miejscu też bym się zdenerwowała :)





3. Porto i Lizbona, Portugalia 


Miały być trzy miejsca, wiem! Ale, ale. Połączenie wypadu do Porto i Lizbony marzy mi się już od jakiegoś czasu i ciężko też byłoby mi się zdecydować na jedno z tych miejsc. W Portugalii jeszcze nigdy nie byłam i chciałabym zacząć jej zwiedzanie właśnie od Lizbony - z jej żółtymi tramwajami, czerwonymi dachówkami czy charakterystycznymi azulejo (to te ichniejsze ceramiczne mozaiki/płytki), i Porto - które wyobrażam sobie jako miasto winem i nadmorską beztroską płynące.

Myślę, że to będzie idealny wybór na letni wypad - wiecie, taki pełen wakacyjnego luzu, słońca i długich wieczorów pod gołym niebem. Portugalski klimat wydaje mi się też zbliżony do barcelońskiego, który jak dotąd jest jest moim numerem jeden. Stąd też taki wybór.





***

Podczas pisania do głowy przychodziły mi coraz to nowe miejsca i pomysły (Namibia! Zakynthos! Japonia! Bali! Szkocja! Rzym! Bari! Santorini!), dlatego pewnie mogłabym zmieniać tę krótką listę w nieskończoność. Ale z drugiej strony są to miejsca, które gdzieś tam od dawna zaprzątają mi myśli i ich odwiedzenie na pewno będzie strzałem w dziesiątkę.

A Wy które trzy miejsca chcielibyście odwiedzić najbardziej? Może nasi faworyci się pokrywają? Dajcie znać w komentarzach!