Chodźmy "na skałki"! I OLSZTYN





Tak, jak obiecałam w poście z podsumowaniem wakacji, przychodzę dzisiaj do Was z klimatycznym wpisem z małego, rodzinnego tripu na Jurę Krakowsko-Częstochowską. To rejon położony bardzo blisko moich rodzinnych stron, więc rodzice od zawsze wyciągali mnie latem "na skałki", a zimą "na jabłuszko", czyli zjazdy po podzamkowym zboczu. Wspominam to z dużym sentymentem, szczególnie, że w oczach dzieciaka ruiny zamku zmieniały się w okazałe, tętniące życiem zamkowe komnaty, a półdniowa wycieczka jawiła się jako świetna przygoda.






Na pewno nie zwracałam natomiast wtedy takiej uwagi na radość związaną z obcowaniem z przyrodą - wydaje mi się, że po prostu w dzieciństwie to było czymś naturalnym. Potem, przez okres dorastania, zatraca się w nas czasem ta bliskość z naturą. Ta chęć spędzania czasu na świeżym powietrzu (w końcu podwórko to był wtedy drugi dom), zamiłowanie do aktywności fizycznej.

Zaczynamy studia, pracę, przeprowadzamy się do duży miast i odtąd nieco zapominamy o tym, jak bardzo naturalne to dla nas kiedyś było. Teraz każdy wypad do parku to dla mnie celebrowanie kontaktu z naturą, każda wycieczka poza miasto to jak złapanie oddechu i naładowanie baterii - to trochę zabawne, ale z drugiej strony, trzeba jakoś się ratować od zostania totalnym mieszczuchem!







Ten mały wypad na Jurę był czasem naprawdę świetnie spędzonym. Cieszyłam się z pięknych widoków, odkrywania roślin rosnących na skałach, spotkania stada owiec. Poza tym, odkąd wyjechałam na studia, staram się doceniać też coś jeszcze - czas spędzony z rodzinką! Odkąd nie są na wyciągnięcie ręki, każda wspólnie wypita herbata smakuje inaczej. Czyli właściwie podobnie jak z tą naturą :)








***

A Wy lubicie zrobić sobie małą przerwę od miasta? Jesteście nature lover czy raczej w weekendy ciągnie Was do rozświetlonego centrum miasta? Dajcie znać w komentarzach!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz