ITALY TRIP - cz. 2 - CINQUE TERRE. PORTOFINO, PIZA

Po pierwszej części relacji z naszej włoskiej przygody, czas na kolejną - tym razem pociągiem przejeżdżamy na riwierę liguryjską i spełniamy moje podróżnicze marzenie - odwiedzamy Cinque Terre! Te pięć kolorowych miasteczek, wpisanych na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO, zapewne są znane większości z Was - jak nie kojarzycie nazwy, to mignęło Wam gdzieś urokliwe zdjęcie jednego z nich. Na szczęście, Cinque Terre nie okazało się ani trochę przereklamowane! Czytajcie, podziwiajcie i pakujcie walizki 😃 


MONTEROSSO 

To największe z pięciu miasteczek Cinque Terre, nastawione zdecydowanie na turystykę i mimo wszystko, najmniej urokliwe. Trzeba jednak pamiętać, że mam na myśli najmniej urokliwą z bajkowych, rybackich wiosek, co wciąż oznacza boskie widoki, wąskie uliczki, ściśnięte domki i pyszne jedzenie! Poza tym, Monterosso to dobra baza wypadowa do reszty miejsc, jest tu też największy wybór noclegów (ostrzegam, że nie jest tanio!) i mnóstwo restauracji czy sklepów z lokalnymi wyrobami. Duży jest także wybór miejsc do plażowania - kąpaliśmy się na plaży kamienistej, żwirkowej i piaszczystej, ale niestety tą najbardziej znaną ze zdjęć ze słynną skałą i pomarańczowo-zielonymi parasolami, podziwialiśmy tylko z promenady z powodu nieco zaporowej ceny za leżak - około 25 euro...











Monterosso klimatu dodaje noc - z plaży widać wtedy wszystkie pozostałe miasteczka, pięknie oświetlone i wyglądające absolutnie magicznie. Do takiego widoku najlepiej pasowało lokalne winko, truskawki i oczywiście włoska pizza!







VERNAZZA I CORNIGLIA

Drugiego dnia pobytu na Cinque Terre zdecydowaliśmy się na skorzystanie z jego największej atrakcji - przejścia szlakiem do dwóch pobliskich miejscowości - Vernazzy i Cornigli. Wejście na sam szlak kosztowało około 7 euro, ale zdecydowanie było warto, bo ta wędrówka okazała się hitem wyjazdu. Pomimo naprawdę wymagającej trasy, podkręcanej przez grzejące słońce, wrażenia były niezapomniane. Około 2 godziny szliśmy między drzewami oliwnymi, winogronem i cytrusami z jednej strony, a przecudownym morzem z drugiej. Trasa bywała dość wąska, ale przez to bardziej klimatyczna. Po drodze można było spotkać lokalnych, robiących świeże soki czy szkicujących krajobrazy, ale największą radość dawały wyłaniające się powoli Vernazza i Corniglia. 





Vernazza to zdecydowanie mój faworyt - jest malutka i prześliczna, a kąpiel wśród skał przy porcie z widokiem na kolorowe domki, rekompensuje każdą kroplę potu ze szlaku.






Z Vernazzy wracamy na szlak w stronę Cornigli, która miała być znacznie bliżej, ale oczywiście musieliśmy zafundować sobie jakąś przygodę 😃. Przeczytałam wcześniej w Internecie informację, że zbaczając nieco ze szlaku, można dotrzeć na piękną plażę (dla nudystów) - Guvano Beach. Toteż gdy tylko zobaczyłam amatorski drogowskaz do tego miejsca (z zachęcającym napisem „20 min”), szybko namówiłam Kubę na małą wędrówkę… Trasa do tego miejsca okazała się tak dzika, długa i wymagająca, że ledwo dawaliśmy radę. Momentami przypominało to podróż przez dżunglę, a już na pewno nie szło się tam dwadzieścia minut! Kiedy dotarliśmy w końcu na skarpę, musieliśmy się schylić i przejść przez dziurę zrobioną w siatce, na której widniały ostrzegawcze napisy, by tam nie wchodzić - zaczęło się robić „ciekawie”. Ale naprawdę przeraziłam się dopiero, gdy znaleźliśmy porzuconego iPhone i mapkę szlaku - to nie mogło zwiastować niczego dobrego. Ostatecznie, plażę podziwialiśmy tylko z wysokości, bo nie odważyliśmy się na ostatnią część drogi, czyli przejście przez opuszczony, ciemny tunel, a telefon zwróciliśmy już w Cornigli dziewczynie z Ameryki, mieszkającej w Mediolanie z mamą z Polski. Świat jest mały!







Po tej przygodzie zawróciliśmy na szlak i zaczęliśmy wypatrywać Cornigli, która zdecydowanie najlepiej prezentowała się z oddali, okazała się też nadzwyczaj fotogeniczna. Jako jedyna z miasteczek Cinque Terre nie ma ona plaży, gdyż położona jest na wysokich skałach, ale nie wpłynęło to na jej urok.








RIOMAGGIORE I MANAROLA

Do pozostałych dwóch miasteczek przejechaliśmy trzeciego dnia Cinque Terre Expressem, gdyż szlak pieszy do nich wiodący, został zamknięty na czas nieokreślony. Riomaggiore ze swoim prześlicznym, małym portem zdecydowanie nas zachwyciło.




Natomiast Manarola okazała się nieco inna od poprzednich miasteczek i w porównaniu z nimi mniej zjawiskowa, ale wciąż warta odwiedzenia.



PORTOFINO

Czwartego dnia w Monterosso dopadły nas burze i ulewy, więc postanowiliśmy przejechać się do słynnego Portofino. To ulubione miasteczko hollywoodzkich gwiazd wypada zdecydowanie zachwycająco! Panuje tu inny klimat niż w Cinque Terre - tam, mimo wszystko, rządzi przyroda i historia (kolorowe domki to nie chwyt marketingowy, a pragmatyzm - żony rybaków pomalowały je tak, aby mężom łatwiej było znaleźć dom po długim rejsie), a Portofino to luksus i dbanie o każdy szczegół. Na wąskich uliczkach kłębią się ekskluzywne sklepy, zaparkowane w porcie jachty pozwalają na moment otworzyć buzię ze zdziwienia, a widok pary przemierzającej półwysep odpicowanym, czerwonym, starym kabrioletem, nikogo już tutaj specjalnie nie porusza.








PIZA

Lot powrotny wykupiliśmy właśnie z Pizy, więc to tam spędzamy ostatni dzień. Niestety, pogoda kolejny dzień nam nie sprzyja, ale widok Krzywej Wieży nawet w deszczu jest wart zobaczenia, pomimo widocznej w mieście biedy (szczególnie w porównaniu choćby z Mediolanem!). Po zjedzeniu pysznego gnocci w sympatycznej knajpie obok najsłynniejszego błędu architektonicznego świata, udajemy się na lotnisko. I tu nasza włoska przygoda się kończy, przynajmniej na teraz...






Dzięki za przeczytanie relacji, mam nadzieję, że zdjęcia i tekst przypadły Wam do gustu i że kochacie Włochy choć w połowie tak jak ja! CIAO, kochani 😚 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz