ITALY TRIP - cz. 1 - MEDIOLAN



Z Włoch wróciliśmy już parę dni temu, a ja dalej cierpię na kaca. Tego najgorszego rodzaju. Tego, przy którym poalkoholowe "doznania" wydają się śmiesznym żartem - kaca powyjazdwowego. Moją tęsknotę za krajem nonszalancji, pizzy i pysznej kawy potęguje zdecydowanie początek polskiej jesieni. I to nie tej złotej, a raczej zimnej i ponurej. Sposobem na przeniesienie się, chociaż myślami, znowu na wyjazd, jest zabranie się za relację. Zaczynamy! 

DZIEŃ PIERWSZY 

W Mediolanie powitało nas uderzenie gorąca i sympatyczny Luca z airbnb wraz z jego przeuroczymi i przenieśmiałymi kotami. Na pierwszy dzień pobytu zaplanowaliśmy przede wszystkim najpopularniejsze miejsca - katedrę, galerię Emanuela II oraz La Scalę. Zaczęliśmy jednak mniej oczywiście - od mało spektakularnego kościoła św. Ambrożego, czyli patrona Mediolanu, który był zlokalizowany bardzo blisko naszego mieszkania. Urocze krużganki i atmosfera spokoju to główne zalety tego miejsca, które mimo wszystko blaknie przy naszych dalszych atrakcjach.






Mediolańska katedra to piękna i ogromna wizytówka tego miasta. Pochodząca z XIV wieku (ale tworzona przez kolejne kilkaset lat) budowla jest jedną z największych tego typu na świecie. Robi wrażenie przede wszystkim spójnością stylu i swoją wielkością. Jednak prawdziwym "hitem" jest wejście na dach - spacer wsród strzelistych wieżyczek i widok na panoramę Mediolanu sprawia, że czułam się przez moment jak na dachu świata. 




Obok katedry mieści się kolejny podróżniczy strzał w dziesiątkę - galeria handlowa Emanuela II. Jest naprawdę zachwycająca i aż dziwne wydaje się to, że pełni mimo wszystko dość prozaiczną rolę - pasażu handlowego. Za to z nie byle jakimi sklepami, bo butiki mają tu tylko najbardziej prestiżowe marki, takie jak Prada, Louis Vuitton czy Ferrari. Okolice galerii są szczególnie oblegane przez turystów, których jest tam od groma, pewnie też dlatego, że parę kroków dalej znajdują się już bardziej przystępne cenowo sklepy. 





Jesteśmy zdecydowanie urzeczeni naszymi pierwszymi godzinami w Mediolanie, który tętni życiem i zachwyca architektonicznie. Pyszne okazują się też lody - te gałkowe i sorbety, które pani zatapia dla nas w wybranej czekoladzie i posypuje orzeszkami, nie mają sobie równych! 





Kolejny punkt na naszej trasie to La Scala. Polecił mi ją dziadek i choć z zewnątrz nie robi wielkiego wrażenia, to już sala koncertowa zwala z nóg. Podziwiamy ją przez parę minut z małej loży, słuchając próby do najbliższego koncertu. Po chwili przychodzi pan z obsługi i prosi o opuszczenie sali  - stwierdzamy, że mieliśmy naprawdę szczęście, że udało nam się zdążyć zobaczyć ją na żywo, a przy tym posłuchać takiej muzyki!  





Nieco wyczerpani pierwszym dniem, wracamy do mieszkania, podziwiając po drodze śliczne ulice, kamieniczki i tarasy. Na wieczór udajemy się do Navigli - dzielnicy nazywanej małą Wenecją, która zdecydowanie jest wieczornym centrum rozrywkowym Mediolanu. Pełno tu ludzi, barów, restauracji. Jest naprawdę wesoło, a przy tym co drugi lokal oferuje aperitivo - płacisz około 8-10 euro za wybrany alkohol (drinka, piwo, cokolwiek) i w tej cenie masz nieograniczony dostęp do wyłożonego jedzonka. Dla głodomorów opcja idealna! A Naviglia tak nam się spodobała, że kończymy tam nasz każdy mediolański dzień.




DZIEŃ DRUGI

Drugi dzień rozpoczynamy romantycznie i leniwie - od kawy na artystycznej dzielnicy Brera. Pełno tu wąskich, pięknych uliczek i to zdecydowanie dobre miejsce na odpoczynek od miejskiego gwaru. Znajduje się tu też budynek mediolańskiej Akademii Sztuk Pięknych, ascetyczny i świetnie pasujący do swojego zastosowania. Odwiedzamy tam Muzeum Astronomiczne (małe, opuszczone i bez angielskiego tłumaczenia) oraz nieco zarośnięty ogród botaniczny. 





Później, trochę przypadkiem, trafiamy do dzielnicy banków i wysokich drapaczy chmur. Naszym pierwotnym celem było Bosco Verticale, czyli dwa wieżowce porośnięte bardzo dokładnie roślinnością, zdobywcy międzynarodowych nagród architektonicznych. I choć robią one spore wrażenie, to jeszcze lepiej wypada spacer całą dzielnicą, przepełnioną nowoczesnością i ludźmi w garniturach.





Po krótkiej przerwie na pizzę (tak, we Włoszech mogłabym jeść pizzę codziennie… no dobra, w Polsce pewnie też 😃) , odwiedzamy mediolańskie Muzeum Współczesne, w którym przede wszystkim liczyłam na sporo Picassa i mojego ukochanego Modiglianiego, ale zbiory ich dzieł są naprawdę skromne. Dużo tu natomiast portretów i scenek rodzajowych z wcześniejszych okresów, więc jeśli ktoś nie nastawia się tak jak ja, to pewnie wyjdzie zadowolony.



Odrobinę rozczarowani muzeum i zmęczeni wielokilometrowymi spacerami (prawie wszędzie docieramy na nogach, a "zgubienie się" w Mediolanie to naprawdę świetna sprawa, wtedy można naprawdę poczuć klimat miasta), zaliczamy ostatni punkt na dziś - window shopping na - jak głosi przewodnik - mediolańskiej Oxford Street. Rzeczywistość bywa jednak dużo mniej imponująca - Quadrilatero d'Oro to po prostu urocze, wąskie uliczki wypełnione luksusowymi sklepami, ale próżno tu się doszukiwać czegoś bardziej nadzwyczajnego, jak na przykład we wcześniej wspominanej galerii Emanuela II.





Dzień kończymy standardowo na Navigli, próbując po raz pierwszy dwóch tutejszych specjałów, poleconych nam przez Lucę - pizzy ze Spontini i Spritza. Pizza jest sprzedawana na kawałki, które są ogromne, zgrabnie pokrojone, ociekające serem i przepyszne! O dziwo, ta pizza na grubym cieście smakuje tutaj co najmniej tak dobrze jak nasze wyobrażenie o cieniutkim włoskim specjale. A Spritz to drink będący połączeniem Prosecco, Aperola, wody sodowej, dużej ilości lodu i cytrusów. Całość wychodzi tak przepyszna i orzeźwiająca, że od razu wpisuję Spritza na listę moich ulubionych alkoholi.




DZIEŃ TRZECI 

Zaczynamy dość dziwacznie - tutejszym Chinatown, o którym przewodniki raczej milczą, za to w internecie parę osób je polecało. Tak naprawdę to nic specjalnego, po prostu dużo więcej skośnookich ludzi i chińskich szyldów. 

Za to nasz kolejny cel to absolutne zaskoczenie. Cimitero Monumentale to cmentarz jakiego chyba nigdzie indziej już nie zobaczę. Na początku mocno się zastanawiałam, dlaczego tata tak usilnie przekonywał mnie do odwiedzenia tego miejsca, ale po przekroczeniu ogromnych bram cmentarza już nie miałam cienia wątpliwości. Zwykłe groby okazały się tu rzadkością, a standardem - prywatne mini świątynie, zamykane na klucz, często wysokie na parę pięter. Ciężko to nawet opisać słowami, dlatego podziwiajcie zdjęcia:






Oszołomieni cmentarzem, ruszamy dalej. Jedziemy na tyle daleko, że MUSIMY wziąć metro, które też okazuje się małą ciekawostką - jeździ bez kierowcy. Docieramy na zdecydowanie oddalone od centrum tereny, gdzie znajduje się Muzeum Filmu. Niestety, nie zachwyca, zbiory są dość skromne, a największą atrakcją jest Furia z „Jak wytresować smoka” (też uwielbiacie tę bajkę?), postawiona przed budynkiem.




DZIEŃ CZWARTY

To nasz ostatni dzień w Mediolanie i mimo, że czuję podekscytowanie zbliżającą się wyprawą do Cinque Terre, to jednak już powoli zaczynam tęsknić za tym miastem. Jego rytmem, wielkomiejskością, a jednocześnie zupełnie nietuzinkowymi i przeuroczymi miejscami, takimi jak Brera czy Naviglia. 

Odkładając na bok sentymenty, ruszamy na totalne must-see w Mediolanie - „Ostatnią wieczerzę”. Bilety trzeba było zarezerwować minimum dwa miesiące wcześniej i kosztują niemało, ale naprawdę warto. Nie sądziłam, że dobrze mi znany obraz wywrze na żywo takie wrażenie. Jest namalowany na ścianie i z powodu wybranej przez Leonardo da Vinci innowacyjnej metody, dość zniszczony, ale to nie wpływa na jego walory artystyczne. Kultowa scena połączona z bardzo realistycznym przedstawieniem postaci i świetną perspektywą (dzięki niej mamy wrażenie, jakbyśmy prawie że byli uczestnikami tejże sytuacji) na długo zapisuje się w mojej pamięci. 

Po piętnastominutowym „seansie”, idziemy zobaczyć Zamek Sforzów. Zamiast intensywnego zwiedzania wnętrz wybieramy piknik w przyzamkowym parku, a potem spacer wśród murów i pobliskich zakamarków. Miejsce jest zdecydowanie piękne, zamek naprawdę duży - to prawdziwa forteca, będąca mieszanką stylów z powodu odbudowywania po licznych atakach w przeszłości.





 
Po tym dość relaksującym dniu idziemy na pożegnalnego drinka na Navigli i wracamy się spakować.

Kolejny dzień to już inny region Włoch - riwiera liguryjska, z której relacja pojawi się niebawem na blogu! 

DO ZOBACZENIA 😃  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz