But first, coffee!



Skończyła się międzysemestralna laba, więc czas wrócić do nauki i blogowania! Powyższe zdjęcie zrobiłam z wnętrza uczelni, w czasie przerwy pomiędzy jednymi a drugimi zajęciami. Nie lubię marnować tego czasu - zazwyczaj zaszywam się w pobliżu uniwersytetu z kubkiem dobrej kawy i notatkami do poczytania. Jestem tym irytującym typem człowieka, który kupuje cappuccino i myśli, że wobec tego może zamieszkać w kawiarni... :) W kawiarniach dobrze mi się myśli, skupiam się na nauce, czy pisaniu i po prostu uwielbiam ten klimat. Zapach świeżych wypieków, nastrojowa muzyka, obserwowanie rytmu dużego miasta - naprawdę więcej mi nie potrzeba, by poczuć się zainspirowaną i zmotywowaną. 




Dzisiaj piszę do Was, oczywiście, z kawiarni. To polecana przeze mnie Cafe Vincent obok CH Wroclavia. Z głośników powoli sączy się hipnotyzujący głos Edith Piaf, ktoś pędzi z wielką walizką na pociąg, wszyscy trochę się spieszą, a ja siedzę i piszę. Lubię te moje chwile samotności, które właśnie w kawiarniach smakują jakoś lepiej niż w domu. 

Poniżej, na przekór, macie urywki z moich domowych przyjemności - ostatnio rozczytuję się w grubych, wciągających tomiskach (polecam nowe powieści Carlosa Ruisa Zafona i Dana Browna - akcja obu w dużej mierze rozgrywa się w Barcelonie, za którą niezmiennie tęsknię) i ciężko mi się od nich oderwać na korzyść prawa podatkowego, czy handlowego...



obowiązek vs. przyjemność

Eat, pray, love 


Co to byłby za lifestyle'owy post bez jedzeniowych polecajek? W weekend odwiedziła mnie mama, więc, jak zwykle, dużo i dobrze pojadłyśmy! Na pierwszy ogień poszła Pinola, znana z pysznego jedzenia i kuchni na widoku. Makarony były tak pyszne, że zapomniałam zrobić zdjęcie :). 

Na wieczór wybrałyśmy sprawdzone miejsce w nowej odsłonie - nowy lokal Panczo. Wystrój jest świetny - taki inny, meksykański - bardzo fajna odtrutka na modne, jasne wystroje jak z katalogu Ikea. Jedzenie jak zwykle niebo w gębie, a dodatkowo przetestowałam sporą kartę alkoholi - polecam ciekawe połączenie piwa i tequilli (czyli chelady) oraz litrowe dzbanki (ten na drugim zdjęciu to pera z ich menu). 





Jeśli lubicie morskie klimaty, to we Wrocławiu musicie zahaczyć też o Seafood Bar&Market. Klasyczne fish and chips, krewetki, zupy, owoce morza - wszystko smaczne, świeżutkie, a porcjami naprawdę można się najeść. Do tego lokalizacja przy ul. św. Mikołaja, która coraz prężniej się pod kątem kulinarnym rozwija - sąsiedzi tacy jak Shrimp House, czy Orientuj się, mówią sami za siebie.

Po takim weekendzie jakoś łatwiej przyjąć nadejście poniedziałku :) Miłego tygodnia!
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz