Znam sporo osób, które nie rozumieją zachwytu nad foodtruckami. Irytuje ich jedzenie na ulicy czy w podobnie niesprzyjających warunkach, brak kelnerskiej obsługi, zbyt luźny klimat. Ale dla mnie to jest właśnie to, co w ulicznym jedzeniu mnie urzeka. 

Nigdy nie byłam wielką fanką wystawnych restauracji, nadętego klimatu, obrusów i szeroko pojętego fine dining. U mnie zdecydowanie wygrywają proste pomysły i atmosfera, przy której je się wśród śmiechów, tak po prostu, na luzie. Okej, takie jedzenie nie zawsze sprawdzi się na pierwszą randkę czy w środku mroźnej zimy, ale kiedy tylko robi się odrobinę cieplej, uwielbiam biegać po festiwalach foodtrucków i cieszyć nowo odkrytymi perełkami. Dużym plusem takich eventów jest to, że w jednym miejscu spotykają się przeróżne kuchnie i smaki, od typowej pizzy i zapiekanek, przez intrygująco robione lody, aż do wyrazistego, orientalnego żarełka. Podobnego typu jedzenie przekonuje mnie też na wyjazdach - wychodzi zazwyczaj taniej, a do tego jest mało przyjemniejszych rzeczy od spaceru wzdłuż Sekwany z tradycyjnym crêpe w dłoni :) 

Abstrahując od mojej opinii na temat foodtrucków, jedno jest pewne - zdecydowanie przeżywają szczyt popularności. Na festiwale przychodzi mnóstwo osób, a lokalne trucki czy budki polecane są często jako must-eat w danym mieście. Wraz z sukcesem jedzenia na kółkach, przychodzi też często myśl o otworzeniu lokalu - świetnym przykładem takiej polityki we Wrocławiu jest Osiem Misek czy prawdziwy potentat w swojej branży - Pasibus, którego burgerami można zajadać się w wielu punktach w mieście, również stacjonarnie. 

Wrocławscy Ulicożercy to właśnie jedno z wydarzeń, którego miłośnicy foodtrucków przegapić nie mogą. Odbywa się co roku w klimatycznym Browarze Mieszczańskim przy ulicy Hubskiej we Wrocławiu, gdzie i w tym roku udało nam się dotrzeć. 



Na pierwszy rzut poleciały przepyszne i wszędzie zachwalane lody od Krasnolóda. Jedliśmy je już wcześniej w deserze w Folgujemy i po raz kolejny nie zawiodły. Masło orzechowe z maliną było ciekawe i wyraziste, a belgijska czekolada - cóż, niebo w gębie. Koniecznie spróbujcie, szczególnie, jeśli w obliczu wysypu lodów naturalnych nie jesteście pewni, co jest grzechu warte :)


Kolejną opcją do przetestowania była zapiekanka z foodtrucku o nazwie Karmniknr2, stojącego na co dzień przy ul. Drobnera. Ta zwykła-niezwykła zapiekanka z szynką parmeńską, rukolą, mozzarelą i pomidorkami koktajlowymi, była chyba najlepszą jaką dane mi było zjeść. Prawdziwe dopieszczone smaki, wyrazisty sos, cudownie chrupiąca buka... Chciałam tylko więcej :) 




Zgodnie z zasadą "raz na słodko, raz wytrawnie", potem pobiegliśmy po gofra od Tentego food & drinks. Ciasto pyszne, jednak wersja z sosem krówkowym, bananem i migdałami okazała się tak słodka, że na jednym gofrze na dwójkę się skończyło. Chyba jednak pozostanę wierna mojemu ulubionemu gofreak :) 





Na koniec, żeby trochę się "odsłodzić", postawiliśmy na klasyczne PANCZO. Ich meksykańskie jedzonko kocham całym sercem, szczególnie wegetariańskie tacosy, w których nawet brak mięsa nie przeszkadza :D. Tym razem zdecydowaliśmy się na opcję z wołowiną i obyło się bez zawodu - jak zwykle byliśmy w meksykańskim raju. Jedyny minus to długi czas oczekiwania, ale niestety taki urok zlotów foodtrucków i najpopularniejszy miejsc. 




***





Ulicożercy

by on 19:43
Znam sporo osób, które nie rozumieją zachwytu nad foodtruckami. Irytuje ich jedzenie na ulicy czy w podobnie niesprzyjających warunkach,...



Bardzo lubię ten czas, kiedy zima powoli przeradza się w przedwiośnie (a może i nawet wiosnę), do naszych mieszkań zaczyna zaglądać słońce i jakoś tak człowiekowi odrobinę bardziej się chce. Nie jest to, co prawda, motywacja jak po przeczytaniu całej coachingowej grafomanii, ale to zawsze krok naprzód :). A jak najlepiej powitać wiosnę? Oczywiście rozpoczęciem sezonu ogródkowego bądź balkonowego <3. My mamy ten problem, że nasz balkon aktualnie przypomina bardziej składzik budowlany, niż uroczy zakątek do odpoczynku. Ma jednak duży potencjał, bo pomimo małego metrażu, jest całkiem ustawny i intymny - po obu stronach tylko cisza i spokój, żadnych bezpośrednich sąsiadów. Dlatego też od paru tygodni ochoczo szukam wszędzie balkonowych inspiracji i chętnie się dzisiaj nimi podzielę.


KWESTIA NR 1 - podłoga

Na razie na podłodze mamy goły beton i znalazłam trzy opcje zmiany: płytki, drewno, sztuczna trawa. Płytki odrzucam z góry ze względu na koszty i wcale niespecjalny efekt końcowy. Dużo lepszą opcją wydają się podesty drewniane - są idealne do samodzielnego montażu, można jest dostać choćby w Ikei czy marketach budowlanych. Pooglądałam trochę zdjęć z takim rozwiązaniem i wygląda to bardzo przytulnie oraz stylowo. Sztuczna trawa z kolej może nadać balkonowi naturalnego i soczystego wyglądu, ale muszę sprawdzić, jak prezentuje się na żywo - czy po prostu nie zbyt sztucznie.







KWESTIA NR 2 - płyta

Zamiast balustrady w stylu paryskich kamienic, mamy białą, niezbyt atrakcyjną płytę. Chcę ją w jakiś sposób zasłonić, ale moim jedynym pomysłem jest dużo kwiatków, które zresztą mają stanowić główną dekorację balkonu. W rogu na pewno postawię je w skrzynkach bądź specjalnym domku (ten z Ikei mnie urzekł). Obok marzy i się kosz na koce, najlepiej wiklinowy, ale nie wiem, czy wytrzyma polskie warunki atmosferyczne.





KWESTIA NR 3 - meble

Jedno wiem na pewno - w rogu (na przeciwko kwiatków) stanie wygodny fotel bądź ława z poduszkami. To będzie mój kącik! Obok mały stolik i krzesło. Zastanawiam się nad kolorystyką - odcień naturalnego drewna, żywe kolory, czy może klasyczna biel i do tego biało-czarne dodatki? Na zdjęciach wszystko prezentuje się dobrze.






Ciekawym i budżetowym pomysłem jest mini łóżko z modnych palet, ale wtedy decydujemy się na balkon będący miejscem zdecydowanie bardziej intymnym niż bazą dla spotkań towarzyskich.





KWESTIA NR 4 - oświetlenie

Nie wiem, ile w praktyce czasu będę spędzała na balkonie - może to będą tylko spontaniczne poranki przy kawie, a może na balkonie będziemy pić wino, grillować i się uczyć. Wtedy pewnie warto pomyśleć o jakimś konkretnym oświetleniu, a na razie stawiam na to, co lubię najbardziej - lampki (takie jak choinkowe). Cztery komplety w mieszkaniu to za mało, trzeba jeszcze zrobić klimacik na balkonie :) 






Na koniec odsyłam Was do mojej tablicy "balcony" na Pintereście, gdzie znajdziecie jeszcze więcej inspiracji - https://pl.pinterest.com/karik0519/balcony/








by on 20:48
Bardzo lubię ten czas, kiedy zima powoli przeradza się w przedwiośnie (a może i nawet wiosnę), do naszych mieszkań zaczyna zaglądać s...

Po Internecie krąży ostatnio powyższy żart. Żart, który zrozumieją tylko serialowe freaki. I nie, do niedawna ciężko byłoby mnie do nich zaliczyć. Mniej więcej do drugiego roku studiów zdecydowanie preferowałam filmy, a z serialów kojarzyłam głównie Dr House'a i Prawo Agaty. Kiedy jednak w końcu się przełamałam, nadrobiłam w pół roku 12 sezonów Chirurgów, parę Pretty Little Liars i ciągle czułam niedosyt, wiedziałam, że przepadłam. 

Co prawda nie oglądam serialów w każdej wolnej godzinie życia i na weekendowe wieczory zdecydowanie wybieram dobry film, ale seriale naprawdę pokochałam szczerą miłością. Bohaterów, do których szybko się przywiązuję, ciekawe zabiegi fabularne, a wreszcie nową jakość oglądania i realizacji, którą już od jakiegoś czasu oferują nam Netflix i HBO GO, a od niedawna i Showmax. Trend robienia seriali w wielkim stylu, z rozmachem, dbałością o detale, kreacje aktorskie i zdjęcia, naprawdę mnie kupił. To już w większości bardziej małe filmy (nawet czasowo - popatrzmy chociażbym na Sherlocka) niż wyśmiewane przez "ambitnych" miłosne telenowele, w których każdy jest czyimś ojcem, kochankiem albo zaginionym przyjacielem z dzieciństwa.

Dlatego też w tym poście, po nieco przydługim wstępie, chciałabym polecić Wam 4 seriale, które od początku 2017 zrobiły na mnie największe wrażenie. Czytajcie, a potem oglądajcie i nie przejmujcie się, jak Netflix stanie się Waszym najlepszym kumplem :)


1. BLACK MIRROR - zdecydowanie najstarszy serial w zestawieniu, bo z 2011 roku. Mimo, że odkryłam go prawie 6 lat później, to nie miałam dużo do nadrobienia - BM ma zaledwie 3 sezony, ale za to pozostaje w głowie na długo! Pomysł jest z pozoru prosty, ale genialny - akcja dzieje się w dość niedalekiej, ale futurystycznej przyszłości i głównym celem jest ukazanie w każdym odcinku problemów społeczeństwa i relacji międzyludzkich, uwypuklonych dzięki przeróżnym rozwiązaniom technologicznym. Ten serial to momentami niezłe science-fiction, ale w najlepszym wydaniu - połączenie psychologizmu i często szalonych technologii, czyni z niego prawdziwą perełkę! Warte zaznaczenia jest też to, że każdy odcinek to zupełnie inna historia, z innymi bohaterami i mająca miejsce w innym świecie przedstawionym, dlatego epizody można oglądać wybiórczo, niekoniecznie według kolejności proponowanej przez twórców. Co tu dużo mówić - siła przekazu zaserwowanego nam przez Black Mirror jest tak duża, że wstyd go przegapić!





2. SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ - czyli Netflix po raz kolejny pokazuje na co go stać. Seria Niefortunnych Zdarzeń to serial oparty na słynnych książkach Daniela Handlera (pseudonim Lemony Snicket), w których zaczytywałam się w dzieciństwie, co i rusz czując na przemian przerażenie i fascynację. Po średnio udanej ekranizacji w postaci filmu z 2004 roku, Netflix przejął pałeczkę i zrobił to naprawdę dobrze. Pomimo, że plus/minus pamiętam całą historię, to jednak świat z książek został tak przedstawiony i zrealizowany, że oglądając pierwszy sezon, nie mogłam przestać się zachwycać. Scenografia jest przegenialna, postaci odpowiednio przerysowane i naprawdę z oglądania czerpałam wielką frajdę, zarówno fabularnie i wizualnie. W oczekiwaniu na kolejny sezon polecam posłuchanie piosenki z czołówki - już ona robi wrażenie :) 





3. THIS IS US - dowód na to, że w erze Netflixa i HBO Go, także zwykłe obyczajówki telewizyjne mogą nas uwieść. Jak ktoś ładnie napisał na Filmwebie - to "świetny >normalny< serial". Taki właśnie jest This is us, bez wielkich fajerwerków, niesamowitej realizacji i niecodziennych historii - jest po prostu prawdziwy i zmiękczający nasze serducha. Wygrywa głównie świetnie dobraną ekipą aktorską i koncepcją opowiadania - w serialu mamy przedstawione dorosłe życie trójki rodzeństwa, na tle ich dzieciństwa, dorastania, małżeństwa ich rodziców. Ta dwutorowość akcji sprawia, że nie jest szablonowo, a postaci i ich osobowość są naprawdę solidnie zarysowane. This is us to to, czego nam trzeba we współczesnym świecie - trochę ciepła i wzruszeń. 




4. DOBRE ZACHOWANIE - świeżutka propozycja od Tomorrow Studios, która opowiada o perypetiach i toksycznym romansie złodziejki i narkomanki Letty z płatnym mordercą Javierem (bardzo uroczym, prawdę mówiąc). Dobrze wypada tutaj  popularny ostatnio motyw antybohatera, którego widzowie, czasem wbrew sobie, lubią i mu szczerze kibicują. Dlaczego? Myślę, że głównym powodem jest fakt, że sami nie jesteśmy idealni i nie takie życie chcemy oglądać na naszych ekranach. Antybohaterowi, nawet Ci skrajni, w pewnym sensie stają się nam bliżsi, a przy tym mają w sobie odpowiednio tyle uroku i czegoś fascynującego, że po prostu cieżko im się oprzeć. Tak też dzieje się w Dobrym zachowaniu, kiedy to trzymamy kciuki za desperacką walkę Letty o odzyskanie praw rodzicielskich. Pierwszy sezon serialu zdecydowanie dobrze rokuje i już nie mogę doczekać się kontynuacji!








What's your favourite season

by on 13:56
Po Internecie krąży ostatnio powyższy żart. Żart, który zrozumieją tylko serialowe freaki. I nie, do niedawna ciężko byłoby mnie do nic...
Jako, że moja przerwa w blogowaniu chwilę trwała, to i ostatni ulubieńcy pojawili się z... listopada. Jednak pomimo sesji i dość intensywnego czasu, jak zwykle dużo oglądałam, jadłam i testowałam :D. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że portfel czasem gorzko zapłacze (a nawet nie czasem), ale to już temat na inną okazję.

Oto lista moich faworytów:




JEDZONKO



1. w kontakcie - czyli mały, ale bardzo uroczy lokal przy Benedykta Polaka, specjalizujący się w obłędnych hummusach i pastach. Dopóki ich nie odwiedziłam, nie rozumiałam w pełni, jak chleb z takimi dodatkami może stanowić pełnoprawny posiłek, ale teraz już wiem i chcę więcej! Przy drugiej wizycie spróbowałam także świetnych zagrodowych serów i szakszuki, czyli dania tunezyjskiego pochodzenia, składającego się zazwyczaj z jajek w pomidorach z bazylią. Na sycące śniadanie jak znalazł! 




2. NANAN - kiedy ostatnio pierwszy raz przekroczyłam próg (swoją drogą, prześliczny) tego lokalu, od razu pomyslałam, że takiej scenografii nie powstydziłby się sam Wes Anderson. Jest minimalistycznie, ale mimo to bardzo wyraziście i z klasą - Drugiego takiego wnętrze we Wrocławiu ze świecą szukać! Przechodząc jednak do sedna, czyli deserów, to i one stanowią małe dzieła sztuki, jednak nie tylko wyglądają, ale i smakują bardzo dobrze. Nas uwiódł eklerek, w którym Nanan się specjalizuje, a mój chłopak chwalił też kawę.


KOSMETYKI


Perfumy Micheal Kors - Coral - nie jestem specjalistką w tej materii, ale te perfumy od niedawna są moimi ulubionymi. Zapach jest odpowiednio intensywny, odpowiednio słodki i mogłabym tak pachnieć cały czas <3. Minusem jest tylko jego słaba dostępność - polowałam na niego dość długo i w końcu ufało mi się dorwać ostatnia trzydziestkę w Douglasie, także szału pod tym względem nie ma.



MIEJSCE


Znowu trafia tutaj pokój do wynajęcia na Airbnb, ale nie róbcie sobie nadziei - zarezerwowany naprawdę na spoooro miesięcy w przód... Jest on efektem współpracy Pantone z Airbnb - to inspiracja ogłaszanym przez Pantone kolorem roku - w 2017 padło na Greenery. Nie byłam przekonana do tego wyboru, dopóki nie zobaczyłam tego cuda! W środku jest totalnie bajkowo i ekologicznie - właściwie to mała dżungla w centrum Londynu ;) Podziwiajcie - https://en.basilgreenpencil.com/london-airbnb-rent-pantone-greenery-travel-apartment/


GADŻET + KSIĄŻKA



1. Kindle - chyba najlepszy nie-niespodziankowy prezent, jaki dostałam! Kindle to czytnik e-booków, dzięki któremu oszczędzam pieniądze (elektroniczne wersje książek są zazwyczaj tańsze, a da się nawet czasem znaleźć darmowe i legalne pdfy), papier i swoje siły, kiedy to w mojej torebce zamiast grubego tomiska, ląduje zgrabny i lekki Kindle. Do tego bateria trzyma naprawdę długo, oczy się nie męczą i także w celach edukacyjnych wypada super - są opcje podkreślania i robienia notatek :). Szczerze polecam wszystkim, oczywiście nie zamiast tradycyjnej książki, ale obok niej. 

2. "Humans of New York" - skoro jesteśmy przy temacie czytelnictwa, to ostatnio nie próżnuję i ciągle wpada mi w ręce coś ciekawego - od trzymającego w napięciu thirllera prawniczego, poprzez klasyki typu "Madame", na wspomnieniach wojennych dziadka kończąc. Dzisiaj jednak szczególnie polecam Wam "Humans of New York". Od dawien dawna ślędzę na Facebooku fanpage o tej samej nazwie, gdzie codziennie dodawane są zdjęcia mieszkańców NY (i nie tylko) z ich opowieściami. Podobną formę ma książka, pięknie wydana, z wieloma ciekawymi, wzruszającymi i pouczającym historiami. Jeśli macie watpliwości, co w życiu jest ważne - sięgnijcie po "Humans of New York".



A na koniec mam dla Was cudownie prosty przepis na kokosanki, które wychodzą naprawdę przepyszne. Ja od zawsze mam skłonność do chomikowania zbyt dużej ilości wiórków kokosowych, dlatego ten przepis to miód na moje serce ;). Łapcie - http://www.domowe-wypieki.pl/przepisy/ciasteczka/706-kokosanki




PS W dzisiejszym zestawieniu brak polecajek filmowych i serialowych, ale nic straconego, bo w poprzednim wpisie opowiedziałam Wam o moich trzech oskarowych faworytach, a z serialami szykuję osobny post! 



Ulubieńcy

by on 19:53
Jako, że moja przerwa w blogowaniu chwilę trwała, to i ostatni ulubieńcy pojawili się z... listopada. Jednak pomimo sesji i dość intensywn...