W grudniu czas lubi płynąć zdecydowanie zbyt szybko. Z jednej strony każdy z nas chciałby się zrelaksować, odpocząć z książką przy kominku i poczuć świąteczną atmosferę, a z drugiej przecież tyle jest do kupienia, posprzątania, trzeba podomykać ważne projekty przed końcem roku... I w ogóle czego to nie trzeba zrobić :) 

Dlatego też bardzo cieszę się, że w tym roku, w najbardziej zabieganą sobotę - dzień przed Wigilią, udało się nam z rodziną wyskoczyć na jednodniowy wypad do Drezna (plusy Wigilii w gościach!). Plan na wyjazd był bardzo luźny - dużo spacerowania po najstarszym, bo aż 583-letnim jarmarku w Niemczech, z gorącą czekoladą tudzież grzańcem w dłoni. 

Drezno przerosło moje oczekiwania - barokowa, wręcz bajkowa architektura, świetnie komponowała się z jarmarkami - jak się okazało, Striezelmarkt to tylko jeden z wielu drezdeńskich jarmarków wartych zobaczenia. Miasto było przepięknie udekorowane, świecące, z klasą. Same budki z różnorakimi stoiskami (gastronomia, rękodzieło itd.) były świątecznie ustrojone, z wielką dbałością o detale i bez kiczu, który niestety króluje na polskich jarmarkach... Gdy zaczęło się ściemniać, weszliśmy do burgerowni - miejsce przy wielkim oknie z widokiem na rozświetlony jarmark to był strzał w dziesiątkę! Nawet burger z trudem oderwał moją uwagę od tego filmowego obrazka ;) 

Poniżej mała foto-relacja, która na pewno ostatecznie zachęci Was do odwiedzenia Drezna nie tylko w świątecznym okresie. To niemieckie miasto oferuje zachwycającą architekturę (Zwinger!), liczne muzea i świetne tereny spacerowe wzdłuż  Łaby, a w grudniu w bonusie dostaniecie też klimat rodem z najlepszych filmów świątecznych, którego zapewne nie powstydziłby się rozświetlony Nowy Jork, czy Londyn. A choćby z Wrocławia to tylko 2,5 godziny jazdy samochodem, więc aż wstyd nie skorzystać :)













Gorąca czekolada DIY, czyli czekoladowa kostka do rozpuszczenia w gorącym mleku (miłość)


najpiękniejsze lodowisko, jakie widziałam!







Świąteczne Drezno

by on 12:28
W grudniu czas lubi płynąć zdecydowanie zbyt szybko. Z jednej strony każdy z nas chciałby się zrelaksować, odpocząć z książką przy komi...

Zmieniam kartkę w kalendarzu na grudniową, zapalam świeczki, spoglądam na naszą uroczą, małą choinkę, puszczam w tle All i want for christmas i... tak mogłabym cały rok :). Uwielbiam grudzień, święta, śnieg i wszystko, co z tym związane. Nie przeszkadzają mi tłumy na wrocławskim jarmarku, Jingle Bells zawsze wywołuje uśmiech na twarzy, a kupowanie świątecznych ozdób nigdy się nie znudzi (w końcu zawsze jest o jeden lampion za mało, prawda?)

Cóż, ludzie chyba dzielą się na tych, którzy totalnie wczuwają się w świąteczny klimat i tych, dla których podzielenie się opłatkiem w święta to granice wytrzymałości :) Tym drugim stanowczo odradzam dalsze czytanie, ale pierwsi z pewnością znajdą tu coś dla siebie. Przygotowałam na dzisiaj kilka pomysłów, by do naszych mieszkań wkradło się trochę świątecznej magii - mam nadzieję, że je przetestujecie i podzielicie się swoimi patentami!


1. Dekoracje - po pierwsze i najważniejsze. Nie usłyszycie Mikołaja pukającego nieśmiało do drzwi, gdy w Waszych domach jedyną świąteczną rzeczą będzie tapeta na smartfonie. Sklepowe półki  już od kilku tygodni uginają się od figurek reniferów czy aniołków, choinki dumnie prężą się pod marketami budowlanymi, a w ozdabianiu domu ogranicza nas jedynie wyobraźnia, gust i... budżet :)


Dla tych ostatnich oraz wszystkich kreatywnych dusz, polecam ten cudowny pomysł na pastelowe choinki diy. Wyglądają przepięknie i bardzo gustownie - w opozycji do często kiczowatych, sklepowych ozdób.


2. Oświetlenie - w grudniu zapomnijcie o zwykłych lampach. W domach ma być jak najbardziej przytulnie i kameralnie, a nic takiego klimatu nie stworzy lepiej niż duuuużo lampek i świeczek. Pod tym względem nie znam umiaru, ale właśnie w tak oświetlone wieczory czuję się najbardziej hygge. 


I, oczywiście, polecam znany patent na słoik z lampkami - w zeszłym roku np. w Lidlu były do kupienia gotowe, ale dobrym rozwiązaniem jest po prostu kupienie ładnego słoiczka i umieszczenie w nim lampek. Proste i cieszy oko. 




3. Zapach - u mnie w rodzinie królują trzy sposoby:

a) świeczki zapachowe - wiadomo,

b) zapach jako efekt uboczny pysznych, świątecznych wypieków (o wypiekach również planuję wpis, bo w okresie jesienno-zimowym parę udało mi się przetestować, ale musicie dać mi jeszcze kilka dni) - dla mnie święta pachną właśnie jak przyprawa do piernika i świeża choinka :)



c) świąteczny wywar - czyli mało ekologiczny, ale za to piekielnie skuteczny sposób, by w całym domu pięknie pachniało. Tutaj jeden z pomysłów - najlepsze jest w nim to, że generalnie sprowadza się do gotowania w garnku Waszych ulubionych świątecznych składników, których zapachem powoli wypełnia się dom.


4. Świąteczne swetry - od jakiegoś czasu zdecydowanie bliżej mi do ubraniowej minimalistki, ale swetrowi z reniferem wciąż ciężko mi się oprzeć... Świąteczne swetry można śmiało wprowadzać na salony, jednak to w klimacie domowego zacisza prezentują się najlepiej.

Sieciówki, jak co roku, przygotowały bogatą ofertę tego sezonowego asortymentu, ale spójrzmy prawdzie w oczy - po co wydawać na świąteczne swetry (zazwyczaj wątpliwej jakości) po kilkadziesiąt złotych, skoro w second-handach ich wybór jest naprawdę spory? Od tych najbardziej odjechanych (taak, kupiłam sweter-kalendarz adwentowy) po bardziej stonowane. Zdecydowanie polecam taki wybór, jeśli jeszcze nie znaleźliście swojej swetrowej połówki :)

kadr z kultowego Bridget Jones


5. Muzyka - w końcu święta zaczynają się, gdy po raz pierwszy odpalam moje ukochane All I want for christmas, a z komentarzy na Youtubie wiem, że nie byłam pierwsza w tym roku! Klasyczną playlistę łapcie tu, natomiast ja oczywiście przepadam za soundruckiem Love Actually i albumem Zooey Deschanel i Leona Redbone'a z piosenką. Magia!





6. Filmy - skoro była mowa o Love Actually, to nie może zabraknąć tego punktu. Mój absolutnie ulubiony film świąteczny, przy którym ZAWSZE się wzruszam. Razem z rodzinką oglądamy go co roku - to tradycja prawie taka jak Kevin :). Wiedzieliście, że powstała mini-kontynuacja? To dziesięciominutowy odcinek nagrany z okazji charytatywnej akcji Red Nose Day, będący gratką dla wszystkich fanów, którzy zastanawiali się, co tam słychać u ich ulubionych bohaterów. Poniżej zwiastun :) 




Poza tym, zawsze miło obejrzeć Holiday, Grincha,  czy Ekspres Polarny. Wybór jest spory, a taki seans z pewnością podniesie na duchu po cięższym dniu i wprowadzi w nasze serca trochę świątecznego nastroju. Jak na co dzień nie przepadam za tego typu filmami, tak w grudniu często lubię, gdy w filmie jest po prostu śnieżnie, wzruszająco i świątecznie. 

Na koniec dodam, że da się mimo wszystko połączyć świąteczne tło i filmy na absolutnie najwyższym poziomie. W kinach grana jest polska "Cicha noc", która po mistrzowsku opowiada o rodzinnych relacjach, Polsce, jej ciemnych stronach. Jest w nim coś niesamowicie autentycznego - w opozycji do tak lansowanych Listów do M. chociażby. Tutaj atmosfera w niczym nie przypomina świątecznego czaru, ale jestem zdania, że ten czas w roku, to też świetny moment na refleksje. A takie podane w słodki-gorzki sposób wyjątkowo trafiają w mój filmowy gust - także na koniec wpisu namawiam Was mimo wszystko do odetchnięcia na moment od tej lukrowej atmosfery i zobaczenia półtorej godziny dobrego, polskiego kina. Aktorstwo Was zachwyci, a historia po prostu zapadnie w pamięć. 




To co, wesołych świąt? :)







Christmas all around

by on 16:32
Zmieniam kartkę w kalendarzu na grudniową, zapalam świeczki, spoglądam na naszą uroczą, małą choinkę, puszczam w tle All i want for chr...

Poznań planowałam odwiedzić już od dawna, ale pomimo niedużej odległości od Wrocławia (dwie godziny pociągiem), pomysł ten zawsze był spychany na drugi plan, a Poznań raz po raz przegrywał z Warszawą czy Trójmiastem. Teraz stwierdzam, że zdecydowanie niesłusznie!

W miniony weekend spędziliśmy w Poznaniu 12 godzin, podczas których mieliśmy okazję obserwować, jak miasto budzi się do życia, sporo spacerować oraz chronić się przed zimnem i pluchą w przytulnych lokalach.

Poznań klimatem przypominał mi mój ukochany Wrocław - zresztą nie tylko samym klimatem, bo i rynek zachowany jest w podobnym stylu. Kolorowe kamieniczki nie traciły uroku nawet przy szaro-burej jesieni i już nie mogę się doczekać, kiedy odwiedzimy Poznań ponownie przy bardziej sprzyjającej pogodzie.



W celu zrelacjonowania Wam naszego krótkiego pobytu, przygotowałam listę 10 rzeczy, które zrobiliśmy w 12 godzin w Poznaniu. Enjoy!



1. Przejażdżka Chevroletem Camaro

Przejażdżka wymarzonym samochodem była rocznicowym prezentem mojego chłopaka. Żółto-czarne Camaro prezentowało się nieprzeciętnie dobrze sunąc wczesnym porankiem po Torze Kartingowym! Swoją drogą, Tor jest w zasadzie pod Poznaniem, ale za to położony w pięknej lokalizacji - pośród lasów, oddalony od zgiełku miasta...





2. Delektowanie się pyszną kawą 

Jedna z moich ulubionych wyjazdowych czynności. Nieśpieszne śniadanie, pyszna kawa, rozmowy. W Poznaniu akurat w "Razowej" (blisko Rynku).





3. Spacer po rynku

Rynek, czyli miejsce, gdzie bije serce miasta. Podczas deszczowego dnia kamieniczki próbują wprowadzić powiew koloru do naszej wizyty :) 





4. Oglądanie poznańskich Koziołków

Obowiązkowa turystyczna atrakcja! Codziennie w południe na Rynku zbiera się tłum gapiów, by podziwiać parę koziołków obwieszczających godzinę dwunastą. Nie jest bardzo spektakularnie, ale troszkę bajkowo na pewno!






5. Konfrontacja zdjęć z rzeczywistością

Odkąd znalazłam na Facebooku fanpage kawiarni Fudge Filosphy, byłam pewna, że musimy tam dotrzeć. Typowy instagramowy foodporn, ulubione słodycze, obłędnie wyglądające shake'i. Właśnie, czego chcieć więcej? Niestety, okazało się, że po kilku łyżeczkach deseru czas pryska. Jest niewyobrażalnie słodko i mdło. A ja jednak cenię doznania smakowe bardziej od tych wizualnych...




6. Brak biletów na wystawę Fridy Kahlo...

Tabliczka z napisem "Bilety na wystawę Frida Kahlo zostały na dzień dzisiejszy wyprzedane" była najsmutniejszym widokiem tego dnia. Nie ma tu co dodawać :( 


7. ... Ale za to odwiedzenie Dalineum

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zgodnie z tą zasadą udajemy się do małego Dalineum. Małego, ale bardzo osobliwego i naprawdę zaskakująco bogatego w dzieła Salvadora Daliego. Dla fanów jego twórczości punkt obowiązkowy.
.



8. Zjedzenie świetnych azjatyckich buł z pulled pork - w domowej atmosferze!

"Pod nosem" to miejsce dla mnie idealne. Przepyszne jedzonko robione na naszych oczach, przytulny  lokal, z którego nie chce się wychodzić, cudowna obsługa i przystępne ceny. Naprawdę, dawno nigdzie nie czułam się tak dobrze i... domowo :)




9. Podziwianie Bramy Posnania 

Brama Poznania, zlokalizowana w najstarszej części miasta, to miejsc będące centrum interpretacji dziedzictwa, opowiadające historię Ostrowa Tumskiego. Na samo zwiedzanie zabrakło nam czasu, ale nie odmówiliśmy sobie zobaczenia tego imponującego budynku od wewnątrz i przejścia się kładką. W jesiennej aurze Brama wyglądała bardzo mrocznie i dostojnie - co najmniej jakby to była siedziba jakieś tajnej organizacji przestępczej :D




10. Włóczenie się tu i tam

Czyli to, co tygryski lubią najbardziej, nawet przy 7 stopniach! Zawsze powtarzam, że jak tylko się da, to by poznać dane miasto, najlepiej zrezygnować z komunikacji miejskiej i zaufać własnym nogom. Warto :) 





10 rzeczy w 12 godzin w Poznaniu

by on 12:27
Poznań planowałam odwiedzić już od dawna, ale pomimo niedużej odległości od Wrocławia (dwie godziny pociągiem), pomysł ten zawsze był s...

Do tego postu zbierałam się i zbierałam. Wiedziałam, że temat jest dobry i mi bliski, ale (jak zwykle) zamiast siąść z laptopem i zrobić, co trzeba, puszczałam kolejny odcinek serialu albo znajdowałam inne świetne zajęcie. Jaka to więc siła wyższa zaciągnęła mnie tutaj? A no joga właśnie! Po piętnastu minutach energetycznej jogi z Adriene (spokojnie, niżej będą linki i wyjaśnienia) wreszcie mnie "nachnęło" i mam szczerą ochotę na podzielenie się z Wami moją pasją. Na początku mały wstęp, a potem przejdziemy do sedna - do każdego punktu dopasowałam filmik z ćwiczeniami i mam nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie :)


Wstęp - czym jest joga i czym jest ona dla mnie 

Założę się, że zdecydowana większość z Was kojarzy, z czym wiąże się joga. W końcu już jakiś czas temu joga zrobiła się w Polsce bardzo popularna i to do tego stopnia, że prawie na każdej siłowni znajdziemy bogatą ofertę zajęć i, oczywiście, sporo chętnych. Moja przygoda z jogą zaczęła się właśnie w ten sposób - słyszałam coś tam o jodze, ale kojarzyłam ją głównie ze statycznymi ćwiczeniami rozciągającymi i medytacją. Postanowiłam skonfrontować moje wyobrażenia z rzeczywistością i udałam się na pierwsze zajęcia zorganizowane. 

Ku mojemu zaskoczeniu, dostałam niezły wycisk. Wyszłam spocona i nieco zdezorientowana - bo jak to ja, która z aktywnością fizyczną raczej nie jest szczególnie na bakier, nie może poprawnie zrobić większości pozycji? Okazało się, że po pierwsze, trafiłam przypadkowo do grupy dość zaawansowanej, a po drugie, joga, którą oferuje większość siłowni, to najpopularniejsza hatha joga bądź power joga, które z godzinnym bujaniem w obłokach mają niewiele wspólnego.

Tak oto postanowiłam dowiedzieć się o tej dyscyplinie nieco więcej - po historyczny rys jogi odsyłam Was choćby na Wikipedię, a ja mogę Was od siebie zapewnić, że joga w stylu fitness ma niewiele wspólnego z tradycyjną jogą, będącą przede wszystkim przeżyciem duchowym, a nie sportem. Ja jednak zdecydowanie doceniam ten fizyczny aspekt jogi i już od kilkunastu miesięcy praktykuję jogę w miarę regularnie. Po paru podejściach do zajęć zorganizowanych odkryłam, że zdecydowanie najlepiej jogę ćwiczy mi się w domu z prześwietną Adriene z Youtube'a. Wybieram jogę zamiast porannej kawy albo pod wieczór, przy przygaszonym świetle i świeczkach. Wtedy czuję się najbardziej zrelaksowana i oczywiście mam świadomość, że personalny kontakt z instruktorem pewnie zredukowałby moje błędy, ale na tę chwilę ciężko mi sobie wyobrazić kogoś lepszego od Adriene. 


Dlaczego joga?

Teraz, gdy już przedstawiłam moją krótką przygodę z jogą, zdradzę Wam, co sprawia, że jest ona dla mnie nieustannym źródłem dobrego samopoczucia i inspiracji. Zaczynamy:

1. Joga to świetna forma aktywności fizycznej - jeśli lubicie się poruszać i porozciągać, to joga z pewnością dostarczy Wam dużo radości. Polecam szczególnie power jogę, która może być Waszym nowym kardio. 



2. Joga to pokonywane barier we własnym ciele - joga sprawi, że będziecie bardziej rozciągnięci, co pomoże Wam w codziennym życiu, a także przy wielu sportach (np. siłowni). Choć na początku bywa trudno, to z czasem uczucie rozciągania ciała stanie się bardzo przyjemne i wręcz uzależniające. Sprawi też, że będziecie bardziej świadomi swojego ciała, jego ograniczeń i plastyczności.



3. Joga to relaks - wiem, że tak mówi się o wielu dyscyplinach, ale osobiście dopiero przy jodze naprawdę poczułam, że mogę się tak odprężyć... To ten czas w trakcie dnia, kiedy robię coś tylko dla siebie, poznaję swoje ciało i czuję, jak dostaję zastrzyk dobrej energii. Jeśli podchodzicie sceptycznie do stwierdzeń, że joga naprawdę poprawia nastrój, pozwala wyjść z przygnębienia, czy nawet pomaga w walce z chorobami (np. z depresją), to musicie koniecznie się przełamać i odłożyć swój sceptycyzm na bok. Sekwencje w jodze są ułożone w szczególny sposób, wpływający na nasz układ nerwowy i samopoczucie. Kiedy pierwszy raz poczujecie to przyjemne mrowienie w całym ciele, zapewniam, że będziecie chcieli tylko więcej!



4. Joga to alternatywa dla porannej kawy albo wieczoru z telefonem - uwielbiam bardzo wyprofilowane sekwencje (a Adriene ma ich naprawdę dużo - jest joga na ból pleców, migrenę, depresję, gorszy dzień, dodanie energii, dla biegaczy, po siłowni i wiele, wiele innych), dlatego też często odpalam filmik stworzony specjalnie z myślą o przebudzeniu rano albo pomocy w relaksie i zaśnięciu wieczorem. Jak ostatnio pisałam, pewne nawyki nie są dobre dla naszego organizmu, a joga to świetny pomysł na wprowadzenie zmian w tym obszarze.



5. Joga to samo zdrowie - oczywiście, jeśli ćwiczymy ją z głową, nie przeszacowujemy swoich możliwości i, najlepiej, co jakiś czas robimy to pod czujnym okiem kogoś bardziej doświadczonego. Korzyści zdrowotnych płynących z jogi jest naprawdę ogrom i są one oczywiście potwierdzone licznymi badaniami. Polecam Wam spojrzeć na ten artykuł, gdzie przeczytamy, że praktyka jogi pomaga na przykład przy nerwicy, bólach kręgosłupa, bólach mięśni, problemach z koncentracją, metabolizmem, czy nawet walką z chorobami nowotworowymi i chorobami serca. Dlatego też myślę, że nawet takie 5-10 minut dziennie jogi, to inwestycja w nasze zdrowie, na którą zdecydowanie warto się zdecydować. 



6. Joga poprawia nasz wygląd - wygląd MA znaczenie, nawet jeśli nie wszyscy chcemy to przyznać. W pracy, w szkole, w życiu towarzyskim. Nie dla każdego jest najważniejszą kwestią w życiu, ale dla wielu bywa źródłem kompleksów. A joga z niektórymi pomoże walczyć. Jak wspominałam wyżej, dzięki jodze stajemy się bardziej samoświadomi i troskliwi w stosunku do własnego ciała, co może sprzyjać samoakceptacji. Ale spokojnie, nie tylko na mentalne efekty możecie liczyć! Energetyczna joga pomoże w procesie schudnięcia, poza tym regularna praktyka wysmukla nasze mięśnie i poprawia postawę. Te zauważalne efekty z pewnością mogą przekonać wielu do tej dyscypliny :)





Na koniec, jako, że mamy niedzielny poranek, proponuję Wam dłuuuugi wdech i dłuuuugi wydech (właśnie, przed praktyką jogi nie wiedziałam nawet, że NIE UMIEM POPRAWNIE ODDYCHAĆ!), a następnie odpalenie filmiku poniżej - jeśli sobotnia noc była wyjątkowo udana :) Powodzenia!




























Nigdy nie byłam fanką stwierdzeń, że coś zmieniło moje życie. Szczególnie jeśli w grę wchodziły film, książka, obraz. Dobra, jest wiele dzieł, które mnie zachwyciły, wstrząsnęły mną, czy miały na mnie wpływ, ale lubię myśleć, że jednak przyczyna zmian tkwi we mnie i to JA zmieniam swoje życie. A dlaczego o tym piszę? A to z takiego powodu, że niedawno przeczytałam książkę, która naprawdę zrewidowała moje poglądy. I nie jest to żaden dziennik, dramatyczna opowieść, czy biografia, ale książka poradnikowa. Gdzie ja, wielki sceptyk jeśli chodzi o ten dział literatury, w życiu bym się tego nie spodziewała. Ale do sedna. Mowa o "Potędze kiedy" autorstwa Michaela Breusa. 


Doktor od snu

Na początek kilka słów o autorze. Michael Breus to psycholog kliniczny oraz członek Amerykańskiej Rady Medycyny Snu i Amerykańskiej Akademii Medycyny Snu, który specjalizuje się w tematyce zaburzeń snu. Współpracuje z znanymi markami, gwiazdami i mnóstwem "zwykłych" pacjentów. Lata badań i doświadczeń zaowocowały wydaniem książek "The Sleep Doctor's Diet", "Beauty Sleep" i wreszcie "The power of when", czyli polską "Potęgą kiedy".

Jak więc sami widzicie, to zupełnie oczywiste, że doktor Breus  napisał o książkę o spaniu. A tak naprawdę, o czymś dużo więcej - o tym, jak żyć w zgodzie ze swoim zegarem biologicznym, co ma ogromny wpływ na wszystkie dziedziny naszego życia, tylko nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.

Systematyka

"Potęga kiedy" jest podzielona na trzy części - "Chronotypy", "Najlepsza pora na..." i "Potęga kiedy w życiu" . Sposób jej napisania sprawia, że niekoniecznie trzeba czytać ją od deski do deski, a można wybierać sobie to, co nas aktualnie interesuje albo dotyczy. Przykładowo, ja pomijałam czasem wskazówki dla innych chronotypów niż mój albo tematy z drugiej części, których nie uważałam za superprzydatne (np. kiedy dobijać targu, grać, czy rozmawiać z dziećmi). Jednak z pewnością nie możecie pominąć jednego - testu, którego wynik wskaże Wam, jakim chronotypem jesteście. Już drugi raz w tekście pada to ładne słowo, dlatego to dobra pora, by wyjaśnić Wam w końcu, czym właściwie chronotyp jest. Pamiętacie podział na ranne ptaszki i sowy lubiące siedzieć po nocach? Cóż, zawsze mnie irytował. Nie klasyfikowałam się do żadnego typu, dlatego z radością przyjęłam wynik testu z "Potęgi kiedy", który określał mnie jako niedźwiedzia. Pozostałe chronotypy to delfin, wilk i lew. Doktor Breus zburzył przestarzały podział i na podstawie wyników badań, a także wielu lat swoich doświadczeń z pacjentami, stworzył nową kwalifikację. 

Chronotyp to wzorcowy zegar biologiczny regulujący nasze pory spania i aktywności. Każdy z chronotypów ma inne predyspozycje i potrzeby, inne zapotrzebowanie na sen (słynny mit ośmiu godzin obalony!) i uwarunkowania genetyczne. Dlatego też tak ważny jest test - dzięki niemu w dalszej części "Potęgi kiedy" dowiemy się, jak poprawić jakość naszego snu, ustawić idealny harmonogram dnia i wyeliminować zmęczenie. 

Czym jest "Potęga kiedy"

W książce podoba mi się najbardziej to, że nie oferuje magicznych sposobów, jak zmienić swoje życie, zacząć pozytywnie myśleć, spełniać marzenia i tym podobne. Ona podpowiada, KIEDY to zrobić. Wykonywane określonych  czynności o dobrej godzinie z pewnością ułatwi nam dążenie do celu, ale całą drogę musimy wykonać sami. Oczywiście, niektóre książkowe rady trzeba traktować nieco z przymrużeniem oka - w końcu nie każdy pracodawca udostępni nam czas i pokój na popłudniową drzemkę, a dzieci pozwolą pospać do 8, ale już małymi zmianami w naszych nawykach można wiele osiągnąć

Dla mnie spory odkryciem było już zastąpienie porannej kawy jogą (pierwsza filiżanka kawy do godziny po przebudzeniu jedynie uodparnia organizm na działanie kofeiny), czy próba ograniczenia tzw. niebieskiego światła z ekranów telefonu i laptopa przed snem. Dużym plusem "Potęgi kiedy" jest też mimowolna nauka empatii.

Czytając o wszystkich biologicznych procesach zachodzących w naszych ciałach, ich wyjątkowości i indywidualnych potrzebach, stajemy się też bardziej wyrozumiali dla osób z innymi chronotypami. Po lekturze staram się być bardziej empatyczna dla mojego partnera-lwa i chociażby nie namawiać go na nocne maratony filmowe, gdy on marzy jedynie o porządnym śnie. Fajnie by było, gdyby "Potęgę kiedy" przeczytały również te wszystkie wilki, które na imprezach wyśmiewają moje zmęczenie, a potem nie mogą wstać przed południem ;).

Na szczęście, książka   spełnia także kryterium rzetelności, czego często trudno doszukać się w modnych poradnikach wydawanych przez celebrytów, czy innych "znawców" danej dziedziny. W "Potędze kiedy" informacje poparte są masą badań i źródeł, co jest naprawdę świetne! Autor cierpliwie tłumaczy wszystkie procesy i zależności, a przy tym robi to w stylu, który naprawdę czyni czytanie lekkim mimo, że momentami jest bardzo naukowo. 

***********

Kochani, jeśli chcecie nauczyć się żyć w zgodzie z samym sobą, być bardziej efektywnym w pracy i życiu towarzyskim, a także dowiedzieć się, czemu nie warto odsypiać w weekendy, co to jest "drzemka latte" i wiele innych, to sięgnijcie po tą książkę. Na pewno uzyskacie sporo przydatnych wskazówek i staniecie się bardziej świadomi swojego organizmu... To naprawdę przyjemne uczucie w końcu nie zasypiać przy porannej pracy. I możecie obawiać się tylko jednego - uświadomicie sobie, jak bardzo w tyle za nauką jest współczesny świat i organizacja całego życia społecznego. Cóż, z pewnością będziecie musieli się z tym przespać :)



PS. Żeby dowiedzieć się, którym chronotypem jesteście, możecie zrobić test także w formie elektronicznej - o tutaj