Slow fashion



Jeszcze całkiem niedawno, przed wakacjami, zdecydowanie nie wyobrażałam sobie, że można przy kupowaniu ubrań zwracać uwagę na coś innego niż:

a) cenę
b) krój
c) ogólny wygląd.

Moje zakupy zazwyczaj opierały się na idei wyjścia po nowe jeansy (bo tak bardzo potrzebowałam piątej pary, oczywiście), a kończyły na zostawieniu w galerii kilku stówek w sieciówkach, bo z każdej strony atakowały mnie piękne swetry, tshirty z całkiem dowcipnymi napisami i torebki we wszystkich kolorach tęczy. A do tego, wszystko w całkiem przyzwoitych cenach, na tyle przyzwoitych, że wizyta na siłowni w centrum handlowym, oznaczała duże prawdopodobieństwo powrotu do domu z rzeczą z H&M za mniej niż 50 zł. 


Czas na zmiany

Podejście do ubrań, zakupów, a i może i pewnym stopniu życia, zaczęło się u mnie zmieniać po odkryciu książek wspominanej w tym wpisie autorki bloga Styledigger, Joanny Glogazy. Ta cudowna dziewczyna od dawna już wprowadza w swoje życie idee związane z umiarem, minimalizmem, jakością, a co za tym idzie i delektowaniem się życiem i skupianiemna prostych przyjemnościach. Jej książki to nie puste slogany, rady dobre dla każdego (=dla nikogo), ale po prostu spojrzenie na pewne aspekty naszego życia z szerszej perspektywy, usprawnianie go.


Slow fashion, czyli właściwie co?

O slow life może jeszcze kiedyś przyjdzie mi napisać, ale w tym wpisie skupiam się na slow fashion, które dla mnie oznacza kupowanie mniej, lepiej, a przy tym bardzo satysfakcjonująco. Wiele osób pewnie uważa ubrania za zwykły przedmiot codziennego użytku, coś błahego i może w dużym stopniu mieć rację. Jednak dla mnie ubrania i własny styl były czymś dość istotnym, prawie zawsze lubiłam zakupy, wyszukiwanie internetowych perełek i zdjęcia urzekających stylizacji. Nie traktuję mody lekceważąco, ale też nie uważam, że to cel mojej egzystencji. Próbuję znaleźć złoty środek i właśnie tytułowe slow fashion ogromnie w tym pomaga. Czyni z kupowania (a raczej nie-kupowania) coś odrobinę głębszego - pozwala usiąść i zastanowić się, w czym tak naprawdę czujemy się dobrze, czemu nie mamy się, w co ubrać, mimo, iż szafa pęka w szwach (nie, to wcale nie jest urocze - to oznacza problem!), a także dowiedzieć się sporo o materiałach czy warunkach produkcji.

To właśnie wspominana wyżej książka sprawiła, że zapragnęłam zmienić coś w swojej szafie. Otworzyła mi oczy - nagle jasne stało się to, że wydaję na ubrania za dużo, za często mi się nudzą, ich ilość zadowoliłaby niejeden second-hand, a czas poświęcany na zakupach zdecydowanie mogę wykorzystać lepiej.


Świadome kupowanie

Na szczęście, slow fashion to nie tylko modna zachcianka, ale coś, co może realnie uczynić nasze życie choć odrobinkę przyjemniejszym. I nie tylko nasze. Bardzo spodobała mi się myśl zawarta w tekstach Joanny Glogazy, która w skrócie brzmi : Głosujemy naszym portfelem. I nie chodzi o to, że wybierając wełniany sweter zamiast trzy razy tańszego akrylu, wspieramy Trumpa zamiast Clinton, ale jednak tu także dokonujemy pewnych wyborów. Sieciówkowe ceny są świetne i bardzo prostudenckie, ale kiedy zastanowimy się, co na nie wpływa, przestaje być tak kolorowo. Ubrania droższe to często lepsza jakość, a i większa pula pieniędzy do zagospodarowania dla pracowników. Nie chcę brzmieć zbyt idealistycznie, bo wiadomo, że i największe modowe marki mają sporo za uszami, ale śmiesznie tanie rzeczy nie mogą oznaczać słusznej płacy. Nie mogą też oznaczać słusznej jakości, bo za dobre materiały i jakość się płaci. 

Oczywiście, jakość nie zawsze wiąże się z cenami, które przyprawiają nas o zawrót głowy. Nawet takie firmy jak H&M mają serię ubrań Premium, których skład pozytywnie zaskakuję. Po prostu, jeśli chcemy przedłużyć życie naszych ubrań, to musimy czytać składy i przestać pozwalać, by wielkie koncerny wciskały nam tanie badziewie (a czasem i drogie - ostatnio widziałam w Zarze fatalny płaszcz droższy od takiego z bardzo wysoką zawartością wełny), nazywając to stylem albo must-have danego sezonu. 


Czas na konkrety

Okej, zapoznaliśmy się już w dużym skrócie z ideą slow fashion, ale czas zastanowić się, jak wprowadzić to w życie. Ja zaczęłam od następujących kroków:

- wielkie sprzątanie szafy, które trwa po dziś dzień - wyleciały wszystkie rzeczy, które nie podobają mi się, do niczego nie pasują, nie noszę ich od dłuższego czasu albo zwyczajnie nie czuję się w nich komfortowo 

- ograniczenie zakupów - po tych wielkich porządkach oczywiście miałam największą ochotę na zakupy, w końcu pozbyłam się takiej ilości rzeczy, że na pewno zrobiły mi się jakieś braki :D, ale powstrzymałam się. I od tego czasu idę na zakupy tylko wtedy, kiedy czegoś naprawdę potrzebuję. Nie traktuję ich jako rozrywki czy zabijania czasu, a przynajmniej się staram!

- zwracanie uwagi na skład - o tym pisałam już troszkę wyżej, ale powiem Wam jedno - odkąd czytam składy i o składach, ogromna ilość ubrań w moim przedziale cenowym, po prostu przestała mnie interesować. Akrylowe swetry, tysiące botków, czy poliestrowe koszule - nawet jeśli są ładne, to ani trochę nie pragnę ich mieć (są wyjątki, ale rzadko). Naprawdę.

- oszczędzanie - odkładam w jednym miesiącu pieniądze na upatrzoną rzecz i jeśli na koniec miesiąca dalej mnie urzeka, a kaska się nie rozeszła, to kupuję ją. 

- zrobienie listy bazowej - wypisałam rzeczy, których moim zdaniem zdecydowanie mi brakuję i powoli uzupełniam nimi szafę. Na mojej liście znalazły się m.in. skórzane, niskie botki, skórzana torebka czy bawełniane, proste tshirty. Rzeczy, które pasują do mojego stylu, są wygodne i nie znudzą ani nie zniszczą w pół roku. 




Ufff, wyszedł mi post dłuższy niż przypuszczałam… To chyba tylko pokazuje, że temat jest ostatnio bliski mojemu sercu. Nie jest to wpis ultraspecjalistyczny, pełny fachowych informacji o składach ubrań, polityce marek i pozwów sądowych za złe traktowanie pracowników, ale i na taki może kiedyś przyjdzie czas. Na razie chciałam Wam przedstawić moją krótką przygodę z tym tematem i po prostu zachęcić Was - do oszczędności czasu, pieniędzy i niepotrzebnych nerwów przed wyjściem z domu. Minimalizm naprawdę sprawia, że możemy czuć się dobrze ze sobą i swoim portfelem i w żadnym przypadku nie oznacza nudy typu „idealne" czarno-białe zestawy na każdą okazję (chyba, że to dla kogoś kwintesencja jego stylu). 

Powodzenia w zmianach i dajcie znać, czy chcielibyście przeczytać coś więcej o slow fashion!




4 komentarze:

  1. fajnie to brzmi :) ale mnie by było trudno wprowadzić tę ideę w życie... przywyczaiłam się do kupowania masy rzeczy za grosze :)

    http://upadle-marzenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie przyzwyczajenia można zmienić. Też mi się zawsze wydawało, że internetowe rady i pomysły w praktyce zawodzą, ale okazało się, że nie zawsze to prawda <3

      Usuń
  2. Kupowanie za dużo mi nie grozi, bo zanim znajde coś co mi sie podoba i wygląda na mnie tak jak bym chciała to często mijają miesiące ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak szukam jakiejś konkretnej rzeczy, to oczywiście mam tak samo :) Ale jak wychodzę na zakupy bez określonego celu (za to z określonym budżetem), to nagle wszystko bym chciała...

      Usuń